Relacje

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Oh Meu Deus - OMD200(160+40) - niedokończona robota


Oh Meu Deus - OMD200(160+40)  Serra da Estrela - najwyższe górskie pasmo kontynentalnej części Portugali. Trasa podstawowa 160km, 8600 D+, limit czasu 44h. Plan zakładany zmieścić się w 32h i wyjście na dodatkową 40km pętlę Viriatus (200km, 10190 D+, limit 44h)      
Często na grupach biegowych FB pada pytanie: gdzie pobiec jakieś fajne ultra? Dla mnie pytaniem jest nie gdzie, ale który wybrać. W końcu tyle tego jest. Pierwszym kryterium jest dystans - najlepiej 150km+, drugim kryterium - tam jeszcze nie byłem, trzecim - nieznane, nowe kraje, nowe imprezy. 
Tegoroczny urlop postanowiliśmy  spędzić w Portugalii, a przy okazji wystartować w Oh Meu Deus  (w tłumaczeniu:  Oh mój Boże). Impreza nie nowa, ale od zeszłego roku wzbogacona o trasę Viriatusa 200km. O tym portugalskim bohaterze zamierzchły czasów można przeczytać:

 "choć niejasnego pochodzenia, uzyskał wielką sławę dzięki swoim postępkom. (…) Dzięki wrodzonym zdolnościom i rozwijaniu ich w praktyce, był szybki i w pogoni, i w ucieczce. Z wigorem i wytrwałością walczył ramię w ramię. Zadowalało go jakiekolwiek pożywienie i wystarczał gąszcz by się przespać. Konsekwentnie, nie przeszkadzał mu upał ani chłód, nie troskał się głodem ani innymi trudami; czymkolwiek zadowalał się tak, jak by to było wszystko co najlepsze. Dzięki naturze i ćwiczeniom miał wspaniałe ciało, lecz i ono nie dorównywało wspaniałym mocom umysłu."

Hmmm... te wspaniałe moce umysłu - trzeba spróbować pomyślałem. Z zapisami nie było problemu, bieg ten nie należy jeszcze do takich, który miejsca startowe znikają w kilka minut od startu zapisów. Pozostało czekać na urlop.
 
Do Portugalii lecimy na tydzień przed biegiem, zwiedzając atrakcje i odpoczywając pomału przemieszczamy się w kierunku miasteczka Seia - bazy imprezy. Tutaj w górach sezonem jest zima, latem turystów nie jest za wielu. Dzień przed startem jeszcze krótki spacer po górkach aby zobaczyć z czym przyjdzie się zmierzyć. Piesze moje myśli to takie, że będzie bardzo ładnie, drugie że nie mam pojęcia jak się ubrać na bieg. W słońcu niby ciepło, ale wystarczy kawałek chmurki aby zrobiło się naprawdę zimno. Dodatkowo Portugalczycy od trzech przysyłają e-maile z ostrzeżeniem przed bardzo niskimi temperaturami. Po spacerze lądujemy na kwaterze w sąsiedniej miejscowości. Kawałek od  startu (3km), ale za to rewelacyjne warunki za super cenę (całe mieszkanie z trzema sypialniami, kuchnią, pokojem gościnnym i w pełni wyposażone :-) )  

Piątek z rana spacerek po odbiór pakietu. Podejście typowe dla bezproblemowych ludzi, wymieniam kartki z podpisaną deklaracją i certyfikatem medycznym na numer startowy i koszulkę. Krótko, szybko, bezproblemowo to lubię. Jeszcze tylko zdjęcie przy czerwonym dywanie i spacerek powrotny na kwaterę aby się przygotować się.   
Dziwnym trafem e-maile które dostawałem były po portugalsku, niby nie problem w dobie smartfonów,  ale jakoś nie wczytywałem się w nie i w efekcie spóźniam się na briefing. Uważam że słuchanie odpraw jest ważne, więc trochę zły zasiadam na pełnej sali zasłuchanych biegaczy. Osoba prowadząca odprawę jeszcze przez przeszło 30 minut, z wielkim przejęciem,  non stop opowiada, przestrzega.... i coś tam jeszcze .... przynajmniej tak mi się wydaje.... bo cały czas było po portugalsku  Już raz byłem na podobnej odprawie na Węgrzech, w obu przypadkach nie zrozumiałem ani słowa :-)
Po zakończeniu, gdy wszyscy idą odbierać trakery, podchodzę podobnie jak zawodnik z Włoch i zadajemy kilka najważniejszych pytań. Po dwóch minutach wiemy wszystko co chcieliśmy. Jeszcze tylko odpalam niebieskie światełko na bardzo dobrze znanym mi czarnym pudełku trakera (Legends tracking rządzi ;-) ) Do startu pozostało kilkanaście minut.
Z głośników leci HIGHWAY TO HELL......... nie ma to jak porządna muzyka w chwili startu :-) TRES,  DOIS, UM..... ruszamy.  

Bardzo szybko opuszczamy miasteczko i zaczyna się wspinaczka na pierwsze wzniesienie. Trasa z początku bardzo przyjemna biegowo. Szerokie ścieżki, drogi szutrowe, trochę odcinków asfaltowych, ścieżki wzdłuż kanałów. Kilometry uciekają szybko.

 
 
Na trasie 160km mamy 13 punktów odżywczych. Dobiegam do pierwszego i na dzień dobry zostaję zaskoczony pytaniem czy chcę zupkę. Jak to? Tak już na pierwszym punkcie? Gorąca zupa??? Pewnie że chcę!!!  Zupy były też na drugim, trzecim, czwartym..... w zasadzie nie było jej tylko na 1 punkcie. Oprócz niej dodatkowo stół z wędlinami, serami, często pizzą, chlebem, pomidorkami, bananami, pomarańczami, marmoladą, ciastkami, bakaliami, chipsami, woda, izotonikiem, kolą i piwem (ale o to chyba trzeba było zapytać). Tak bogatych punktów  odżywczych to nie widziałem już bardzo dawno  (w zasadzie to tylko na TDG było więcej).  Zawsze umieszczone wewnątrz budynku (za wyjątkiem jednego).  Tego się nie spodziewałem.
Spodziewałem się pięknych widoków i pod tym względem się nie zawiodłem. W blasku zachodzącego  słońca, góry te wyglądają przepięknie. Jeżeli do tego dorzucić stare kamienne chaty, małe wioski z ich wąskimi  wybrukowanymi uliczkami. Człowieka przepełnia jakaś radość, nie zwraca się uwagi na wysiłek wkładany na pokonywanie kolejnych kilometrów.
Kto był na Maderze to wie czy są lewady, kamienne kanały z wodą trawersujące zbocza kilometrami. Tuż po zapadnięciu zmroku wpadam na długi odcinek biegnący wzdłuż kanału. Szybko doganiam kilkuosobową grupę Portugalczyków, dla których ten fragment wydaje się być bardzo technicznym.  Dla mnie był idealny do biegnięcia :-) jak tylko udało mi się ich wyprzedzić co wcale nie było łatwe.
 Noc - ktoś by powiedział,  że w nocy jest nudno bo nic nie widać,  no bo jest ciemno. Nic podobnego.  Noc jest przepiękna, zwłaszcza  jak świeci księżyc.  Mozolnie wspinam się na pierwszą większą górkę. Wokół mnie słychać tylko szum wiatraków.  Łypią na mnie czerwonymi oczami, gdy się rozejrzę widzę je wszędzie, szum obracających się skrzydeł daje poczuć ich moc.        
 
W dwóch ostatnich startach miałem spore problemy z sennością pierwszej nocy. Wymyśliłem sobie że to chyba jest spowodowane zmęczeniem  pracą. Teraz gdy po tygodniowym odpoczynku bez problemów pokonuje noc już wiem, że diagnoza była trafna. Tuż na ranem doganiam zawodnika, idzie lekko zygzakiem co chwila niebezpiecznie zbliżając się do krawędzi ścieżki. Mimo że ścieżka jest szeroka to upadek w wąwóz poniżej nie byłby najprzyjemniejszy. Klepię go w ramie, NIE ŚPIJ - kawałek dale doganiam jego koleżankę. Poranek ma jednak magiczną moc kilkanaście minut później oboje wyprzedzają mnie biegiem :-)
   
800m podejścia,  widzę wierzchołek, zastanawiam się który to już, dochodzę i nawet  się nie dziwię że to jednak nie wierzchołek.  W tym miejscu profil jakoś się nie zgadza, miało być z górki, a znaki ciągle prowadza po grani. Przypominam sobie że w ostatniej chwili trasa była modyfikowana, widocznie to ten fragment.  Potwierdza się to na kolejnym punkcie gdy ktoś pyta pokazując mapę z trakerami,  że chyba coś jest nie tak bo wszyscy idą nie po trasie.
 
 
 
Jestem na 100km, czas 19h całkiem nieźle myślę, pozostało tylko podejść na ostatnią górkę i potem prosto w dół. 60km i 13h - wydaje się proste, ale ta ostatnia górka to TORRE, najwyższy szczyt, na początek 1100m podejścia, potem jeszcze dodatkowo jakieś 400. Słońce nagle przypomniało  sobie że to jest ciepły kraj i zaczyna przypiekać niemiłosiernie. Czas zaczyna uciekać tak jakoś szybciej, nieadekwatnie do kilometrów. :-(  Pomału zaczynam widzieć że trasa Viriatusa zaczyna mi odjeżdżać.
 
Torre  1993m npm  - hmm...  tak ciut za mało jak na najwyższy szczyt może wybudujmy 7m wieżę i będziemy mieli 2000m npm - no od razu wygląda lepiej :-) Do tego jeszcze dwie inne z kopułami, pomnik, jakieś schronisko i ogromny betonowy parking. Tak wygląda najwyższy szczyt kontynentalnej części Portugalii.
Do limitu wyjścia na dodatkowa trasę zostało 5,5h i 35km Wiem, że raczej się nie zmieszczę, ale mimo wszystko zaczynam zbiegać w dół - taki ostatni zryw.  Ścieżki zrobiły się s powrotem biegowe więc jeszcze próbuję, kto wie może jednak. W trzyosobowej ekipie truchtami ścieżkami, skaczemy po kamieniach, wyszukujemy taśmy. Na chwilę zwalnia nas tylko przesmyk między skałami - biada tym co nie należą do szczupłych ;-)

Ostatni punkt,  już pewne że się nie zmieszczę w limicie 32h i nie będę mógł wyjść na dodatkową trasę. Ruszam na ostatni etap, nadal mam dużo czasu do podstawowego limitu na  160km, już nie muszę się śpieszyć.  
Zawody kończę z czasem 33h 28min, 28 pozycja na 81 startujących. Do mety dotarło 55 zawodników. Trasę 200km pokonało 5 zawodników. Pomimo że nie udało mi się to co pierwotnie zaplanowałem to i tak jestem bardzo zadowolony z pomysłu startu w OMD. Super trasa, przepiękne widoki, bardzo dobrze oznakowana trasa  i super wyposażone punkty odżywcze (które niestety były przyczyną mojego zbyt długiego pobytu na trasie) sprawiły, że imprez ta pozostanie na długo w mojej pamięci..... i  kto wie może jeszcze tu powrócę, dokończyć to co powinno być zdobione. Nie lubię pozostawiać niedokończonej roboty ;-) 
   


Co poza biegiem jak się ma więcej czasu i środek trasportu:


  • SINTRA
 
  • Cabo Da Roca - najdalej wysunięty na zachód punkt Europy (kontynentalny)

 
  • OBIDOS


  • ALCOBACA




    •  
      • BATALHA
       


      • COIMBRA

      •  
        • PORTO

         

        • FATIMA

        • LIZBONA
         
         
         

         
        • PLAŻE
         
         

        FIM!!! / KONIEC!!!  
          


        Brak komentarzy:

        Prześlij komentarz