Relacje

niedziela, 27 września 2020

Wielka Ucieczka / Great Escape 2020

Rok 2020 miał być wyjątkowy. Pomiędzy różnymi wydarzeniami, miały być dwie wielkie wyrypy LT500 i MEGARACE 1001. Wizyta w Belgii się udała (relacja - LT500), ale tuż po niej pojawił się wirus i całą resztę diabli wzięli. Przymusowa przerwa nie działała pozytywnie na TaDZIKA. Coś zaczęło dolegać zarówno ciału jak i duszy - coś ciągnęło na szlak. Mimo różnych zastępczych pomysłów stan się nie poprawiał. W końcu przyszła decyzja, że trzeba od tego wszystkiego uciec. Zwykła ucieczka nie wystarczała, w końcu jak to przystało na ultrasa, to musiało być coś dużego – WIELKA UCIECZKA.

Przesunięte imprezy spowodowały swoistą dziurę w kalendarzu. Pojawiła się możliwość realizacji pomysłu który już od pewnego czasu za mną chodził. Pomysł o tyle szalony, że przy obecnej sytuacji sama próba realizacji może być niepewna do ostatniej chwili lub niewykonalna.

LEGENDS SLAM – cztery imprezy z Belgijskiej stajni Legends Trails w ciągu roku.

  • Great Escape – 100 mil - Wrzesień 2020
  • Bello Gallico – 100 mil – Grudzień 2020
  • Legends Trails – 250km – Luty 2021
  • Another One Bites The Dust – 100 mil – Lipiec 2021


Epizod I - Great Escape

Życie organizatorów biegów w obecnej sytuacji nie jest łatwe. Oryginalnie trasa Great Escape wiedzie z Luxemburga do Belgii szlakiem Escapardenne Eislek Trail, ale z powodu epidemii tegoroczna edycja nie miała możliwości przekroczenia granicy. Powstała więc nowa COVIDowa edycja. Na tydzień przed startem została cofnięta zgoda dotycząca bazy startu/mety, więc trasa musiała być ponownie zmodyfikowana. Liczne ograniczenia dotyczyły również biegaczy. Możliwość wjazdu do Belgii z danego kraju lub jego regionu mogła zostać cofnięta z dnia na dzień (co ostatecznie spotkało część Holendrów). Odliczanie dni do startu stało się więc codziennym rytuałem - sprawdzanie listy/mapki kolorów. Czerwony – zły, zielony - dobry, pomarańczowy – zobaczy się jutro. Środa wieczór, ostatnie sprawdzenie – jest dobrze :-), Wypełniam obowiązkowe zgłoszenie na podróż i nastawiam budzik na wczesne godziny poranne.

1360 km autkiem – na wieczór jestem na miejscu w Petite Mormont. Szybkie jedzonko i składam fotele w moim „Hotelu pod Gwiazdami”. Tym razem bez budzików - piątek jest dniem przeznaczonym na odpoczynek po podróży. Rejestracja dopiero o godzinie 21:00, start w sobotę o 4:20.




W Great Escape zastosowano ciekawe rozwiązanie - oba dystanse miały dwie opcje czasowe, dla biegaczy i dla wolniejszych zawodników. Zawodnicy na trasach „walk” startowali odpowiednio wcześniej.
  • 160 km - 36h
  • 160 km walk - 44h
  • 80km - 16h
  • 80km walk - 22h

To się nazywa promocja tego sportu, Dać szansę słabszym, aby też mogli się zmierzyć z własnymi słabościami, a nie tylko promować najlepszych śrubując limity czasowe, co mam wrażenie ostatnio stało się modne na polskich imprezach.


Piątek - cały dzień słonko, kocyk, książka – nie pamiętam kiedy ostatnio miałem taki dzień.



21:00 – kolejka do rejestracji - ktoś przykłada mi termometr do głowy, to ostatni test więc oczekuję jak na wyrok. W końcu jest piknięcie, OK słyszę, możesz iść dalej. Numer, tracker, zostawiam przepak i szybko ładuję się do auta aby złapać jak najwięcej snu.


Start jest w czterech falach, co 10 minut od 4:00 do 4:30. Ma to sporą zaletę, nie tylko ogranicza ilość osób na linii startu, ale również praktycznie rozwiązuje problem tłoku w chwili gdy ścieżka robi się wąska i nie ma możliwości wyprzedzania. Pierwsze kilometry są mi już znane z edycji Legend Trails na których byłem. W lecie i przy dobrej pogodzie można nawet je polubić :-)

Jak uzbierać na trasie 160km 5500m przewyższeń jeżeli większość „górek” ma około 400m n.p.m.,
a podejście są w przedziale 100-200 m? Przy odpowiedniej rzeźbie terenu jest to możliwe, a Ardeny idealnie się do tego nadają. Nie za długie ale bardzo strome podejścia i zbiegi to jedna z podstawowych trudności tej trasy.


Kolejna trudność to rodzaj ścieżek – wąskie, nierówne, pełne głazów, korzeni, powalonych drzew. Swoisty tor przeszkód.

Gdy trasa odbiega od rzeki staje się łatwiejsza, ale równocześnie prowadzi przez otwarte przestrzenie więc nic nie chroni przed żarem lejącym się z nieba. Gorąco, jest zdecydowanie za gorąco.


Pod wieczór ponownie zbliżam się do rzeki, wprawdzie jest chłodniej, ale trasa znowu technicznie jest trudniejsza.

Noc okazuje się ciężką przeprawą, już od dłuższego czasu idę na autopilocie i ok 3:00 nie jestem w stanie zapanować nad sennością, muszę się na chwilę położyć. Spotkana leśna wiata z drewnianymi ławkami jest moim wybawieniem, 20 minut drzemki stawia na nogi. Samopoczucie poprawia poranek, ciepłe jedzonko i kawka na kolejnym punkcie. Jest Super – wracam do zabawy.

Do mety już niedaleko, ale nie znaczy to że jest łatwo. Ścieżka prowadzi wzdłuż potoku, o ile można nazwać to ścieżką




Ostatnie kilometry - znam je z trasy LT250, to co wtedy było wielką lodowatą rzeką teraz okazuje się ledwie strumykiem.


13:28 - meta, 161km, 5500m przewyższenia, 33h 8 min na trasie. Pozostało jeszcze tylko 1360km powrotu do domu i epizod I będzie ukończony. :-)

Na trasie 100mil wystartowało 159 zawodników, do mety dotarło 89, ja kończę na 60 pozycji. Niby nie rewelacja, ale w stosunku do ilości „treningów” to już całkiem niezły wynik ;-) Nie mniej, mając w głowie, że przy odrobienie szczęścia czeka na mnie AOBTD, chyba pora aby jednak zacząć jakieś treningi

W grudniu epizod II – Bello Gallico – pozostaje pytanie czy uda mi się dotrzeć na start?