Southern Upland Way – najdłuższy znakowany szlak długodystansowy Szkocji. Przebiega przez wzgórza południowej Szkocji na dystansie 214mil (344km) zaczynając od Portpatric na zachodnim wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego kończąc w Couskburnspath na wschodnim wybrzeżu Morza Północnego. Średni czas na pokonanie 12-16 dni.
Szkocja? – dlaczego by nie - pomyślałem siedząc w autobusie powrotnym do Polski z przerwanego Megarace1001. Pomysł pojawił się w trakcie przeglądania komentarzy na FB. Wystarczyło rzut oka na zdjęcie jednej z komentujących osób z mety biegu i napis „ACROSS”. Takie słowa jak TRANS i ACROSS jakoś zawsze przyciągają moją uwagę. Znając nazwę biegu - Google od razu wyrzuciło szczegóły. Będzie długo! Trudno? Na pewno ładnie. Czego by więcej chcieć. Postanowione!!!
Listopad, zgłoszenie wysłane po kilkunastu godzinach dostaję potwierdzenie. Wrzucam więc na FB trzy sekundowy filmik z Braveheart (na którym Mel Gibson biegnie w kilcie, w tle muzyka na dudach) z podpisem Lato 2023. Nie mija wiele czasu gdy odzywa się Grzsiek Korsak z pytaniem co biegnę. W zasadzie nie musiałem odpowiedzieć, sam sprawdził listy startowe. To właśnie zdjęcie Grześka skusiło mnie na Szkocję.
Grzesiek od kilkunastu lat mieszka w GB, a od niedawana wkręcił się w długie ultra... i wkręcił się na dobre. W tej chwili ma już na koncie 2x Race Across Sotland, letnią edycję Spine i kilka biegów stumilowych (i powyżej) Jak się okazało nie tylko był „pomysłodawcą” ale również dzięki niemu tegoroczna moja przygoda z RAS była dużo łatwiejsza.
Największym problemem przy tego typu biegach jest logistyka. Jak to zrobić aby z lotniska dostać się do punktu A (start), a potem z punktu B (meta) z powrotem na lotnisko. Po drodze przed i po biegu pasuje się jeszcze gdzieś przespać. Wstępny plan zakładał lot do New Castle Upon Tyne, nocleg w hostelu a potem kombinacja pociągów, autobusów i piechoty.... Portpartic jest na tyle mała miejscowością że nic tam nie jeździ, a organizator nie zapewnia transportu.
Wieczorny lot jest opóźniony, w NLC ląduje bardzo późno, metro już nie działa - pozostaje taksówka do hostelu. Na szczęście nie ma żadnych problemów z rejestracją i szybko ląduje w łózko. Nocy nie zostało już za dużo. W dalszej podróży z pomocą przychodzi Grzegorz, który też startuje i zorganizował nam transport na start. Musze tylko do niego dotrzeć co nie jest problemem – szkockie pociągi są całkiem fajne :-) Udaje się nawet złapać mała drzemkę na słonku, ponoć tego dnia pogoda była całkiem nie szkocka ;-)
Do Portpatric zawozi nas swoim autem (2,5h) Ryan znajomy Grześka. Robi nam jeszcze zdjęcie i wraca do siebie - dla niego wraz z dojazdem i powrotem całość „przysługi” zajęła blisko 6h.
Rozbijamy namiot na polu namiotowym, widoki przecudne.... tyle ze trochę wieje. Wspominając wiatry na Islandii namiot ustawiamy najbardziej optymalnie do wiatru. Niewiele to pomaga. Łomotanie namiotu będzie mnie budzić w nocy wielokrotne.
Pozostał tylko krótki spacerek do miejscowości aby odebrać pakiet. Jest ładnie.
Sobota rano, lekko siąpi deszcz, w tle dudy – przygoda się zaczyna. Pierwsze cztery kilometry to ścieżka wzdłuż wybrzeża. Wąska, często schodząca do plaży - wymusza naturalną kolejkę.
Charakterystycznym elementem który będzie mi towarzyszył aż do samego końca są kamienne murki. Zbudowane dawno temu. Zastanawiam się jaki ogrom pracy trzeba było wykonać aby wyszukiwać kamienie na wrzosowiskach, znosić i układać je w ten sposób tworząc mur, który czasami ciągnnie się aż po horyzont.
Praktycznie cały obszar biegu to tak naprawę jedno wielkie pastwisko. Głownie dla owiec, czasami bydła. Nie ważne czy to płaskie obszary na zachodzie czy też bardziej górzyste wrzosowiska na wschodzie. Wszystko jest ogrodzone, więc drugim charakterystycznym elementem są bramki w ogrodzeniach. Do pokonania jest ich dziesiątki (jak nie setki), każda ma dodatkowo system zabezpieczający przed otwarciem. Bardzo często obok bramki jest jeszcze dodatkowo drewniana „drabina” lub stopnie umożliwiające alternatywny sposób przejścia ogrodzenia.
Szum wiatru na wrzosowiskach? Nie to szum wiatraków. Otwarta przestrzeń sprzyja budowie farm wiatrowych. Po drodze mijam ich w ogromnej ilości.
Lasów jest niewiele, trochę starych, uschniętych, poprzewracanych drzew. Te żywe, głównie chyba sadzone, też nie maja łatwego żywota. Nie mogąc głęboko zapuścić korzenie łatwo jest je powywracać.
Formuła RAS umożliwia korzystanie z supportu i spora ilość zawodników to wykorzystuje. Zastępy kamperów i aut wyposażonych chyba lepiej niż sklepy podążały włóż trasy. Starały się pomóc jak tylko można w osiągnięciu sukcesu. Nowe buty, picie, jedzenie, spanie... i pewnie wiele więcej o czym nie jestem w stanie nawet pomyśleć. Niesie to jednak za sobą ogromne ryzyko - trzeba nie lada samokontroli, aby nie siedzieć za długo na tych dodatkowych punktach, tracąc w ten sposób zaoszczędzony na ułatwieniach czas. Druga pokusa – łatwiej zejść, gdy ma kto zabrać do domu.
Dla osób taki jak ja dla których słowo „support” nie jest znane celem były kolejne punkty kontrolne. Od trzeciego Glentrool Village Hall (72km) umieszczane już w pomieszczeniach typu lokalne świetlice. Gościnności wolontariuszy na punktach nie da się opisać. Z uśmiechem na twarzy przynosili wszystko o co poprosiłem. Ciepły posiłek, kawa, herbata, z cukrem, z mlekiem. Była też możliwość przespania się na materacach. Podładowanie telefonu (wymagana jest adapter – wtyczki elektryczne jak wiele innych rzeczy też mają inne ;-) ) Wszystkich punktów było 12 rozmieszczonych średnio między 15-35km. W trzech z nich (108km, 196km i 298km) czekały na nas przepaki.
Od Glen Trool trasa zaczyna wchodzić w wyższe wzgórza. Otwarta przestrzeń wrzosowisk daje nieograniczoną panoramę. Jest pięknie.
Wrzosowiska oprócz tego że są piękne maja jedna wadę – jest mokro. Bez znaczenia czy to jest wysoko na wzgórzach, czy w dolinach, można zapomnieć o suchych butach. Standardowa moja procedura smarowania stóp sudokremem a w zasadzie jego ilość jak zwykle wzbudzała zainteresowanie. Jak się później okaże zaczyna to być już moim znakiem firmowym. Po biegu Grzesiek który był z przodu opowiedział mi taką sytuacje: „smaruję sobie stopy sudokremem, gdy podchodzi inna zawodniczka i pyta Jesteś z Polski? Potwierdzam i pytam skąd wie? Ona na to - Tadek Cię nauczył” :-) Na RAS poszło cztery małe puszeczki sudo.
Marnie przespane noce przed biegiem przyniosły skutek. Senność męczy już od pierwszej nocy i na punktach muszę często łapać drzemkę. Lepiej 20minut na materacu, niż potem iść na śpiąco z prędkością ślimaka. Cały czas zamykając tyły stawki mimo to w klasyfikacji przemieszczam się do przodu. Za szybko na początku, nie dbali o stopy, brak doświadczenia - DNF zaczynają się się pojawiać.
Pogoda w Szkocji podobno jest zmienna i nieprzewidywalna. W trakcie RAS nie było tak źle. Zaczynaliśmy w deszczu, trochę wiało, potem przygrzało słonko, znowu trochę padało, słonko, deszcz, mgła, deszcz, słonko..... kończyłem w deszczu. Ok. było zmiennie, ale przynajmniej ciepło.
W nogach 320km - został ostatni etap, sprawdzam na trackingu pozycję Grześka, jest jakieś 3h z przodu. Plan jest taki, że po biegu odbiera nas jego żona więc pasowałoby aby dobiec czasowo blisko siebie. Do mety zostało 35km, pora podkręcić tempo, wykorzystać oszczędzane wcześniej siły. Ruszam!!!
Po 88h 48 minutach od startu jak zwykle sprintem przebiegam linię mety. W biegu wystartowało 121 zawodników. 57 dotarło do mety, ja kończę jak 35.
Nagrodą za ukończenie Race Across Scotland oprócz całej masy wspomnień jest „klamerka” do paska. Zwycięży dostają - dwukolorowe, pierwszych 25osób – złote, kolejne 50 – srebrne, pozostali brązowe
Zamiast opisu poniżej zdjęcie z drugą klamerką dla porównania ;-)
Przybiegłem niecałą godzinę po Grześku, zaliczam szybki prysznic, zebranie rzeczy i pakujemy się do auta. Czeka nas jeszcze kawałek jazdy, a nie wszyscy jutro mają wolne. Żona Grześka Regina do pracy, jego syn pierwszy dzień w szkole. Trzeba się pośpieszyć.
Dzień po biegu korzystam z gościny u Grześka. Czas na odpoczynek, podsuszenie rzeczy, przepakowanie, rozmowy. Wielkie podziękowania należą się dla Grześka Korsaka i jego rodziny za gościnę, opiekę i zorganizowane transportu. Dzięki nim moja przygoda z Race Across Scotland była dużo łatwiejsza. Mam nadzieję że będzie okazja aby się odwdzięczyć
Powrót – samolot znowu ma opóźnienie, ale udaje się zdążyć na pociągi do Tarnowa. Do mieszkania docieram po pierwszej w nocy. Rano do pracy, a wieczorem pakujemy się na kolejna imprezę. Już czuję że plan był zbyt ambitny, 50km na Rajdzie Beskidy u Jurka Lekkiego to nie spacerek. Przepisuję się na trasę 25km i idziemy razem z Anią traktując to jako dłuższy spacerek. Brak snu jednak daje sie we znaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz