Był sobie obłędny ultra biegacz, który odkrył w sobie duszę
wojownika. Co rusz wyszukiwał nowe ultra-wyzwania z którymi mógłby się zmierzyć.
Pomimo, że był tylko średnim rycerzem to dzięki wrodzonemu uporowi, a może tylko szczęściu
wciąż zwycięsko wychodził z kolejnych bitew. Uwagę jego przykuła informacja o
smoku który zamieszkał w Ardenach, w krainie zwanej Belgią. Jako, że jego wiedza
na temat tego kraju sprowadzała się do trzech wyrazów, które kojarzyły mu się
bardzo pozytywnie tzn. piwo, frytki i komiksy oraz nie wiedząc skąd, przekonaniu,
że Belgia jest płaska, beztrosko postanowił wyruszyć na kolejny podbój. Nie do
końca wiedząc z czym przyjdzie mu się zmierzyć profilaktycznie wrzucił do sakw
większość swojego dobytku i ruszył na czarnym rumaku na podbój dalekiej krainy.
Po przybyciu na miejsce, gorąco przywitany przez gospodarzy,
racząc się pierwszym słowem, które kojarzył z Belgią zaczął się dopytywać na co
tak naprawdę się porwał.
Nazajutrz zaczęło przybywać ultra-rycerstwo z całej Europy. Ostatecznie
przybyło 71 śmiałków, którzy postanowili rzucić wyzwanie bestii.
Aby zostać dopuszczonym, oprócz oczywistych umiejętności,
trzeba było wykazać się znakomitym zdrowiem i niezbędnym ekwipunkiem.
Byli również ciężko zbrojni, którzy przesadzi z ekwipunkiem
i już przed startem stanęli przed dylematem "z czego tu
zrezygnować".
Wszystkich wyposażono w magiczne pudełka do lokalizacji,
dzięki którym w każdej chwili byli widoczni na mapie krainy.
Godzina startu zbliżała się, ciśnienie rosło ;) nawet u
naczelnego medyka.
Już dzień wcześniej wszystkie znaki na niebie i ziemi
wskazywały że to będzie mroźny i śnieżny dzień.
Wojownicy otrzymali 62
godziny, 1 minutę i 30 sekund na zwiedzenie krainy, a gdy wybiła godzina
18:00 ruszyli tropem smoka.
Na początek przyszło zwiedzić dolinę rzeki L'Ourthe. Bardzo szybo okazało się, że już od samego początku czeka ich ostra walka. Bestia wszak nie podążała
szerokimi drogami, ale wybierała wąską, czasami zanikającą ścieżynkę, często
zagrodzoną powalonymi drzewami i głazami. Biorąc pod uwagę, że kraina ta została
skuta lodem każde niewielkie, ale za to bardzo strome podejście i tak samo
strome zejście, wymagały najwyższej uwagi. Nasz bohater od razu zaczął chwalić
niebiosa za swoje podkute buty ze stajni Inov-8 o jakże miłej wtedy nazwie
Arctictalon275.
Na szczęście od La Raroche En Ardenne trasa skręcała w lasy i okoliczne wzgórza. Jeszcze rzut oka na zamek broniący doliny.
I nasz bohater ruszył na spotkanie strażnicy o taktycznej nazwie CP1.
Strażnice to jedne z najprzyjemniejszych miejsc, zamieszkane
przez dobre wróżki, które dbały o znużonych wojowników dobrym słowem, uśmiechem i
czynami oraz pracowite krasnoludki uganiające się, by błyskawicznie zapewnić wszystkim przepyszne jadła i trunki, a także jednorożce leczących rannych. W strażnicach czekały też kufry z dobytkiem wojowników. Były to miejsca do których pędziła
tęsknota i z którymi z żalem się żegnano. Strażnic na trasie było cztery.
Po opuszczeniu CP1 trasa wiodła przez łagodniejsze wzgórza,
lasy i pola. Po nagłym ataku zimy dzień wcześniej, do kontrataku przeszła
wiosna. Temperatura gwałtownie wzrosła topiąc śniegi i nasz bohater w
zależności od aktualnego miejsca miał do czynienia ze śniegiem, lodem i niską temperaturą przebywając na północnych stokach wzgórz, albo smażył się
niemiłosiernie brodząc przez błoto na stokach południowych.
Ostatecznie wiosna zaczęła wygrywać, więc opuszając kolejną
strażnicę CP2 rycerz postanowił zmienić buty na bardziej błotne, również ze
stajni inov-8, tym razem o nazwie RocLite315. Buty te były w kolorze czerwonym, a
jak wiadomo co czerwone to szybkie, więc morale gwałtownie rosło wraz z
kolejnymi wyprzedzanymi z prędkością TGV innymi wojownikami. Entuzjazm przygasł gdy w
nocy zima przeszła do kontrofensywy. Zaliczając pierwszy raz glebę
rycerz z nostalgią wspomniał zostawione w strażnicy podkute buty. Na szczęście
chwilę później spotkał swoją dobrą wróżkę, która podniosła go na duchu. Swoją
drogą, magiczny sposób w jaki wróżka wciąż znajdowała się przed naszym
bohaterem, pozostał zagadką do dziś. Pomoc przyszła w dobrą godzinę, gdyż po
zdobyciu kolejnego szczytu zejście z niego przebiegało wzdłuż potoku - krainy
lodu. Co chwila wykrzykując magiczne zaklęcia, których nie sposób zacytować,
wymachując rękami w celu przytrzymania się powietrza, czyniąc sztuki akrobacji i
zwinności, co chwila zaglądając śmierci w oczy tylko cudem udało się rycerzowi
dotrzeć do dna doliny.
Mijała druga noc walki, gdy wojownik ocknął się, że idzie przez
jakieś pobojowisko brodząc po łydki w śniegu. Droga, którą szedł gdzieś się
zapodziała, mimo że magiczne pudełko GPS wskazywało, że idzie dobrze. Nie miał
pojęcia skąd nagle tyle śniegu się pojawiło jeżeli zaledwie kilkanaście godzin
wcześniej smażył się w słońcu. Sił miał już coraz mniej, nie tylko on, wszystkie
magiczne rzeczy do nawigacji krzyczały ENERGII, a zapasy już były wykorzystane
- na szczęście CP3 był już blisko. Wraz z nastaniem kolejnego dnia znowu zaatakowała wiosna. Śnieg, lód,
woda, błoto i tak na przemian. Wiedząc, że smok dopadł już blisko połowę wszystkich
śmiałków, a połowa pozostałych pozostała na CP3 aby zebrać siły, nasz bohater
szybko pędził przed siebie.
Będąc na CP4 wojownik zaczął już czuć smak zwycięstwa, nie
takiego wprost, wszak był tylko średnim rycerzem i o laurze czempiona nie miał co marzyć, samo dotarcie do celu było dla niego zwycięstwem. Zebrawszy
więc siły wyruszył w ostatnią noc, w ostatni bój, nie wiedząc, że bestia będzie
się bronić do ostatniego tchu. Na sam koniec przygotowała cały arsenał różnych
pułapek: był wszechobecny lód, który pokrywał większość ścieżek, były lodowe
drogi dodatkowo pokryte warstwą wody, były zaspy śnieżne, w których trzeba było
brodzić, było podejście po stoku narciarskim. Potem, ku zaskoczeniu, była
magiczna chata, gdzie serwowano pyszne jedzenie, było ciepło, były fotele i
grała muzyka. Idealne miejsce, aby zostać na stałe. Pokusie uległ tylko na chwilę.
Było przejście przez mokradła, gdzie z grubej warstwy śniegu
sterczały kępy trawy po których trzeba było skakać. Krok obok kończył się lądowaniem po kolana w lodowatej wodzie. Była droga zasypana śniegiem i pokryta lodem z dwiema
koleinami, którymi można było biec. Było błoto, które próbowało zatrzymać wojownika. Wszystkie przeszkody udawało się jednak
bezpiecznie pokonywać, za wyjątkiem jednego razu gdy udało się bestii obalić
wojownika na ziemię. Będąc już blisko końca bitwy, jeszcze przyszło pokonać
rzekę o lodowatych wodach, znowu przemierzyć niknącą ścieżynkę na stromym
zboczu, wejść na oblodzą górę tylko po to, aby za chwilę zejść po jeszcze
większej stromiźnie. Znowu przejść przez lodowatą rzekę, znowu wąska oblodzona
ścieżka.......
Po czasie 59 godzin i 4minutuch walki, przemierzeniu 249km,
zajmując 12 lokatę udało się obłędnemu rycerzowi pokonać bestię, jaką była
trasa Legends Trails. Zimowe warunki, a przede wszystkim wszechobecny lód w połączeniu
z bardzo trudnymi technicznie fragmentami trasy oraz bardzo duża różnorodność terenu
sprawiły, że był to jeden z najtrudniejszych biegów w jakich brał udział. Aby dotrzeć
do mety musiał wykorzystać całe dotychczasowe doświadczenie począwszy od obsługa
GPSa, który był praktycznie cały czas pod ręką (mimo że ślady wcześniejszych wojowników
ułatwiały nawigację), przez zdolność poruszania się w bardzo trudnym terenie oraz
siłę potrzebną do pokonania fragmentów przez które trzeba było brodzić w
śniegu. Odporność na brak snu przez trzy kolejne noce, przy równoczesnym cały
czas zachowaniu uwagi na trasie były kluczowe (chwila nieuwagi na lodowych pułapkach kończyła
się bardzo boleśnie).
Nagrodzony medalem i zestawem ulubionych trunków nareszcie
mógł się położyć spać..... aby śnić o dwukrotnie większej bestii która ponoć ma
nawiedzić te tereny w 2020r.
Kilka informacji: