Kilkadziesiąt punktów pochowanych w lasach i aż lub tylko
24h czasu na znalezienie jak najwięcej z nich. Dwuosobowy zespół połączony na
dobre i złe kartą startową. ROGAINING 24h to chyba najfajniejsza z formuł
długodystansowych imprez na orientację.
TEAM - pierwsza zasada biegnie się w zespole, tylko jak
namówić kogoś do 24-godzinnego łażenia po krzakach? Ja postanowiłem namówić Huberta
Pukę, wszak wszyscy chyba znają jego bojowo-sportowe nastawienie. Poszło nawet
ławo. Wystarczył jeden telefon "Cześć Hubert, chcesz zostać mistrzem
Polski?" Biorąc pod uwagę, że na
liście startowej nie było jeszcze nikogo musiało to zabrzmieć bardzo obiecująco, bo zgodził się od razu :-) . Tym razem
IROKEZ miał zawitać w niedalekie lasy mieleckie.
STRATEGIA - rogaining polega na zebraniu jak najwięcej
punktów przeliczeniowych w określonym czasie, przy czym punkty w terenie mają różną wartość, w tym przypadku od 30 do 90. Z zasady wiadomo, że nie da się zebrać
wszystkich, więc trzeba wybierać co się opłaca zebrać a co raczej pozostawić.
Najważniejsze to wrócić na czas na metę, spóźnialscy są bezlitośnie karani
odejmowaniem punktów.
Na IROKEZie mapę dostajemy 20 minut przed startem, po czym jak to zwykle bywa większość
zawodników postanawia się "wypiąć" na konkurencję i na spokojnie
zaplanować ten najlepszy, jedyny niepowtarzalny wariant ;-)
O 8:00 ruszamy na trasę, aby już po 1,5km samotnie podążać
do pierwszego punktu. Nasz ambitny plan
zakłada na początek dużą pętlę po północnym fragmencie mapy zaliczając
"tłuste" punkty, następnie to samo na południowej części. Środek
pozostawał jako opcja gdzie można było buszować, ale z możliwością w miarę
szybkiej ewakuacji w kierunku mety.
Mieleckie lasy - kto w nich bywał, np. na Zielonym Punkcie
Kontrolnym ten wie, że mogą być przykre. Poprzecinane kanałami w których kolor wody zbytnio nie zachęca do
przekraczania, miejscami podmokłe, mocno
zakrzaczone, a czasami dosłownie zaorane.
Do tego cała masa wydm, dołków, zagłębień poprzecinanych setkami piaszczystych
dróg. Idealne miejsce do błądzenia.
Dość szybko zaliczamy kolejne punkty, a co najważniejsze wszystkie
wchodzą praktycznie bezbłędnie. Mapa zgadza
się w każdym szczególe, punkty wiszą tam gdzie powinny, tylko żar lejący się z
nieba zniechęca do szybszego poruszania się. Dodatkowo, coraz lżejsze plecaki
sugerują,
że najwyższa pora zacząć myśleć o tankowaniu. Bez picia w takiej temperaturze to za wiele się nie zwojuje.
że najwyższa pora zacząć myśleć o tankowaniu. Bez picia w takiej temperaturze to za wiele się nie zwojuje.
Obieramy kierunek na miejscowość z zaznaczonym sklepem, co
jest praktycznie równoznaczne
z pominięciem punktu na którym jest woda. Sklep niestety zamknięty, ale udaje nam się zagadać jakichś gospodarzy aby poratowali wodą. Jak się dowiedzieliśmy dwa domy dalej jest jeszcze jeden sklep i to na dodatek całodobowy ;-). W połowie drogi pomiędzy 8B a 7J kolejny sklep, a przy nim już z daleka macha do nas uśmiechnięta ekipa z Czech kończąca swoje piwka. Jak to jest, że Czesi zawsze znajdą czas na napicie się piwa :-).
z pominięciem punktu na którym jest woda. Sklep niestety zamknięty, ale udaje nam się zagadać jakichś gospodarzy aby poratowali wodą. Jak się dowiedzieliśmy dwa domy dalej jest jeszcze jeden sklep i to na dodatek całodobowy ;-). W połowie drogi pomiędzy 8B a 7J kolejny sklep, a przy nim już z daleka macha do nas uśmiechnięta ekipa z Czech kończąca swoje piwka. Jak to jest, że Czesi zawsze znajdą czas na napicie się piwa :-).
Pomału zbliża się wieczór, przy jednym z punktów Hubert stwierdza, że nie dość, że ma problem z wkładkami do butów, które masakrują mu nogi, to jeszcze zgubił kompas. Co prawda
kolejna informacja ma mnie uspokoić - a mianowicie, w nocy to on prawie nic nie widzi na
mapie więc kompas na niewiele by się przydał.
5A - zagłębienie
terenu, wszystko by się zgadzało tylko
lampionu brak :-( . Namierzam się z różnych miejsc i za każdym razem lądujemy w
tym samy miejscu. Po 40 minutach postanawiamy odpuścić i iść dalej, gdy Hubert nagle się odwraca i idzie prosto w krzaki gdzie wisi punkt. Najbliżej byłem 25m
na samym początku i nie zauważyłem
punktu. Mocno poirytowani ruszamy dalej, wszak czas ucieka a do mety jeszcze spory dystans.
Świt zastaje nas przy 3C, z buszowania na środku niewiele wyszło, cóż życie..... Myślami praktycznie byliśmy już na mecie, ale żal było opuszać punkty więc zahaczamy jeszcze o jeden po drodze, niestety dokładając niepotrzebnych metrów.
Statystycznie:
·
23 godziny 10 minut,
·
dystans 118km
·
znalezione 37 lampionów
·
łączna suma punktów 2230
·
3 potknięcia i 1 wtopa - w sumie strata na nich to ok. 60 minut
·
wrażenia ogólne - chyba wyszło nieźle :-)
Dzięki Hubert za towarzystwo, całkiem zgrabnie nam to wyszło :-)