Kto
zna wroga i zna siebie, nie będzie zagrożony choćby i w stu
starciach.
Kto nie zna wroga, ale zna siebie, czasem odniesie zwycięstwo, a innym razem zostanie pokonany.
Kto nie zna ani wroga, ani siebie, nieuchronnie ponosi klęskę w każdej walce
Kto nie zna wroga, ale zna siebie, czasem odniesie zwycięstwo, a innym razem zostanie pokonany.
Kto nie zna ani wroga, ani siebie, nieuchronnie ponosi klęskę w każdej walce
[Sun Tzu- Sztuka wojny]
Challenge - według słownika Collinsa
to "coś nowego i trudnego wymagające wielkiego wysiłku i
determinacji". BUT to nic innego jak Beskidy Ultra Trail
czyli impreza biegowa organizowana przez Fundację Aktywne Beskidy.
Jednak łącząc te dwa wyrazy dostajemy coś co roboczo nazwę
BESTIĄ.
Jak legendy niosą bestia narodziła
się w 2013r. W sumie nie za wielka tylko 220km, już od samego
początku starała się mocno kąsać tych którzy przybyli ją
pokonać. Jeszcze młoda i nieśmiała została jednak szybko
pokonana. Na 48 zawodników aż 33 mogło się pochwalić jej
poskromieniem. Wystarczał zaledwie rok aby trochę urosła (251km) i
stała się bardzo groźna i żarłoczna. Z jedenastu śmiałków
którzy się na nią porwali przetrwał tylko jeden. Tak oto bestia
zasmakowała w ultra biegaczach.
Rok 2015 to pierwszy raz kiedy staję
na jej drodze. Chyba nie do końca wiedząc na co się porywam po
ciężkiej walce (but260- ultra w najcięższym wydaniu) udaje mi się ją pokonać -
jako jeden z dwóch. Bardzo często to co groźne jest równocześnie
piękne i łatwo wtedy popaść w zauroczenie - dopada ono i mnie.
Wielokolorowe ubarwienie (biało - czerwone, niebieskie, zielone,
czarne i żółte paski) przyciągały niczym magnes.
W 2016 ponownie
staję do boju i kolejny sukces upaja - BUT Challenge dla mnie
przestaje być bestią – w końcu poznaliśmy się dobrze, Niestety nie dla wszystkich jest taka łaskawa. Tym razem do mety dociera zaledwie sześć osób.
W 2017 rozrasta się nadal (305km)
i dodatkowo staje się niesamowicie groźna za sprawą "selfsupport"
- od tej pory można liczyć już tylko na samego siebie. Zajęty
walką w innych krajach (GoldsteigUltrarace 661km) nie udaje mi się na czas wrócić, a bestia w
tym czasie gromi kolejnych śmiałkami (przetrwało tylko trzech).
2018 - moje trzecie spotkanie z wielkim BUTem. Po dość
dramatycznych chwilach również tym razem docieram do końca, wśród
zaledwie pięciu osób (w tym pierwszy raz kobieta).
Podsumowując
przez ostatnie pięć lat do mety dotarło w tylko 17 zawodników, a
w zasadzie 13 jeśli by nie liczyć podwójnie Bartka, Kamila i mnie. Można by się zastanowić po co taki
przydługi wstęp? Ano po to, aby przedstawić z czym mieliśmy do
czynienia do tej pory. Jak trudna to była walka z
wielokolorowa bestią BUT. Teraz w roku siódmym bestia zmieniła się
w potwora. W większości straciła swoje trójkolorowe barwy i
zaszyła się w najgłębszą dzicz w oczekiwaniu na potencjalne
ofiary, których jak się można było spodziewać również w tym
roku nie zabrakło. Stała się groźna jak nigdy dotąd.
Rok 2019 - zmiany, zmiany, zmiany.
To co się nie zmieniło to formuła
selfsupport. Nadal możemy liczyć tylko na siebie samych oraz na
schroniska i sklepy na trasie. Wszelka inna bezpośrednia pomoc jest
zabroniona. Dystans niby tylko troszeczkę dłuższy (o 14 km), ale
doszło dodatkowo ok 3200 przewyższenia. Limit czasu zwiększony
tylko o 9 godzin. Dotychczasowe szlaki turystyczne zostały
zamienione nie tylko na niczym nieoznakowane drogi i ścieżki leśne
ale również fragmentami na odcinki bez jakiekolwiek ścieżki tzw.
krzaki. Start przesunięty z czwartkowych godzin porannych na 21:00 w
środę. Już od pierwszego rzutu oka na trasę coś mi wrzeszczało
TRUDNO!!!, TRUDNO!!! BĘDZIE CHOLERNIE TRUDNO!!! W sumie i dobrze,
jak by było łatwo to przecież pojechałbym gdzieś indziej.
Do Szczyrku docieram koło południa. W
planach obiadek, a następie spanko w samochodzie ile się da, tak
aby maksymalnie wypocząć. Startując w godzinach wieczornych już
na dzień dobry ma się pewną ilość godzin "na chodzie"
więc jeśli ktoś chce myśleć o mecie to musi poświęcić ten
dzień na odpoczynek. W drodze na jedzonko spotykam Jacka, który ma
dokładnie takie same plany :-).
Wieczorem, szybka ale szczegółowa
kontrola sprzętu, kilka słów „otuchy” od ojca dyrektora,
odpalamy trackery i punkt 21:00 ruszamy na spotkanie z potworem.
Etap pierwszy: Szczyrk – Węgierska
górka
Czy można wejść wproś na Skrzyczne?
Można ale po co jak po drodze można też zaliczyć kilka
mniejszych górek i dolinek pomiędzy nimi. Zanim więc dotrzemy do
Skrzycznego zwiedzamy po drodze Skaliste, Niesłychany Groń i
Palenicę. Już na tym etapie widać że wąskie ścieżki wymagają
sporo uwagi, każdy błąd nawigacyjny może kosztować sporo sił i
czasu.
Wydawało mi się że idzie całkiem
nieźle i nie spodziewam się już niedługo wpadnę w pierwszą
pułapkę przygotowaną przez potwora. Kawałek za szczytem
Skrzycznego trasa odbija w mniejsza drogę. Pomimo ostrzeżeń Jacka,
który poświęcił trochę czasu nad poznaniem trasy, postanawiam
się trzymać tracka GPS. Zgodnie z ostrzeżeniem 500m dalej droga
kończy się wielkim gruzowiskiem skalnym na skraju trasy
narciarskiej na które trzeba się wdrapać. W połowie podejścia wielki głaz
ucieka spod mojej nogi i stacza się w dół, a ja razem z nim w
niewielkiej kamiennej lawinie. Jakoś udaje mi się zatrzymać, ale
przypłacam to mocno obitym kolanem. Wygodna trasa przebiegała 50m
powyżej.
Bywają na trasie fragmenty gdy
szczególnie mocno myśli się o jej budowniczym. Jak by moje
dopiero co obite kolano umiało mówić to pewnie usłyszałbym wiele
„pochwalnych” słów dla Michała próbując zbiegać trasą
narciarską tylko po to aby 150m obok podchodzić z powrotem w górę. Pomimo małych kłopotów inni nie
odbiegli mi daleko. Trasa ponownie ma zbiegać w dolinę, drogą
której jakoś nikt nie może namierzyć. Tym razem tylko 130m przez
krzaki, jak udaje wejść na prawidłowa drogę.
Kościelec – o taaaak, to miejsce
zapamiętam sobie na pewno. Biegniemy w grupie gdy ścieżka gdzieś
się gubi. W jej poszukiwaniu wchodzę w krzaki i to był ogromny
błąd. Gęste chaszcze ciągle spychają mnie w bok, przedzieram się
przez nie i nie mogę trafić na nic co by można nazwać ścieżką.
500m krzaczenia gdy wygodna ścieżka była niecałe 50m obok :-( .
Pierwszy poranek zastaje mnie w
okolicach Magórki Wiślańskiej, piękne widoki koją złość za
nocne błędy. Pozostało już tylko zbiec do Węgierskie Górki aby
ten etap zostawić za sobą. Zbiec …. no może nie tylko zbiec, jak
można jeszcze jedno podejście zaliczyć. Ostatecznie pierwsze 65km
i 4000m przewyższenia i zajmuje mi 14h 16min.
Etap drugi: Węgierska górka –
Hala Miziowa
Planem minimum na ten odcinek było
zdążenie przed godziną 19:00 do schroniska na Hali Rysianka, tak
aby zjeść ciepły posiłek. Szerokie i wygodne drogi, niezbyt
strome podejścia, wydawać by się mogło że nie będzie z tym
problemu. Trzeba jednak pamiętać, że na tego typu imprezach
czarne chmury zawsze gdzieś wiszą
15 minut od schroniska odbijamy na
jeszcze jedno zejście i ten 7 km odcinek zabiera kolejne 1h 40min.
Coś co miało być zbiegiem okazuje się zarośniętym borówkami
zboczem. Potem track wiedzie w mocno zarośnięty potok. Droga którą
wybrałem zaczyna mocno odbiegać od niego, więc nie ma wyjścia, znowu trzeba wejść w krzaki aby skorygować trasę. Do schroniska docieram 20 minut przed zamknięciem bufety. Zgłaszam pierwsza godzinną przerwę -
jedzonko i drzemka. Tego teraz potrzebuję, nie ja jeden. W
schronisku są wszyscy, którzy już tu dotarli za wyjątkiem Konrada
samotnie walczącego z przodu.
Noc druga – idziemy grupą, wiadomo w
kupie raźniej ;-). Zatrzymuję się na chwilę aby zmieć baterie w
latarce. Pozostałe światełka uciekają do przodu, już nie jestem
w stanie ich dogonić.
Po 22km trasa ponowienie przechodzi bardzo
blisko schroniska na Hali Rysiance (300m) można zejść i odpocząć
w ciepłym, ale moim celem jest przetrwanie nocy i dotarcie do Hali
Miziowej. Kawałek za Trzema Kopcami trasa odbija w dolinę, aby
następnie znowu prowadzić w krzaki. Nie zastanawiam się za wiele
idę na rympał. Szkoda czasu na szukanie drogi, może jest, a może
jej nie ma. W końcu sama się znajduje ..... tak po 300m. W dole
poniżej mnie widzę światełka, zastanawiam się co mogą tam
robić? Nie dają mi spokoju więc wyciągam telefon i sprawdzam
trackery. ??? Przede mną nikogo nie ma!!!
Buczynka – całkiem przyjemnie
podejście, tuż przed szczytem nagle widzę Psa z ADHD. ???
Przecieram oczy, ale pies nie znika. Biega, skacze, tarza się,
uśmiecha..... chwile potem widzę Marka można by powiedzie że
zachowuje się podobnie ;-). Trwa to chwilę gdy obaj znikają w
ciemności przede mną. Za dnia mogło by to wyglądać jak na
zdjęciu poniżej - dwóch kumpli na trasie.
7:30 docieram do
schroniska i zgłaszam drugą przerwę. Muszę zebrać siły przed
kolejny długim etapem. Do tego miejsca dotrze tylko tylko 12 osób.
Etap trzeci: Hala Miziowa –
Markowe Szczawiny
Wzmocniony snem i
jedzeniem ruszam na dalszą trasę – zaczynając od podejścia na
Pilsko. W sumie nic trudnego nie ma w wejściu na Pilsko... no chyba że
się idzie pod wyciągiem po kolana w krzakach borówek. Szlakiem to
by było jakoś tak bez sensu ;-).
Nagroda za wysiłek jest widok z góry. Daje mocny zastrzyk energii - Babia Góra, kolejny cel widnieje w oddali.
Wydawało by się że ten odcinek w stosunku do wcześniejszych
będzie bardzo przyjemny, ale również tutaj trafiły się odcinki
specjalne, Może nie za długie, ale każdy taki fragment mocno daje
się we znaki już zmęczonym nogom. Normalnie bardzo bym się
cieszył z takich fragmentów, ale wiem że zabierają one dużo
czasu i sił. ZA DUŻO!!!.
Do Schroniska docieram o 21:40, niestety
bufet już zamknięty i mogę zapomnieć o ciepłym posiłku. Humoru
na dodatek nie poprawia masa nieposprzątanych naczyń i wszelakich
butelek zalegających na jadalni. No cóż....czego oczy nie widzą
tego nie żal …... Musze się chwile przespać - ustawiam budzik
na 30 minut i kładę się na ławce. Budzi mnie (chyba Jacek) i mów
że na poddaszu są materace z kocami. Przenoszę się tam i ponownie
nastawiam budzik na kolejne 30 minut. Jest ciepło, jest miło, jest
przyjemnie..... tylko ten budzik... jeszcze chwila..... ciepło,
miło.............
Etap czwarty:
Markowe Szczawiny - Kocierz
Budzę się
trzy godziny później. GŁUPI!!!, GŁUPI!!!, GŁUPI!!! Szybko
się ogarniam do wyjścia i sprawdzam trackery. Marek daleko z przodu,
kawałek za nim są dwa Jacki, jest jeszcze Renata i Lucjan na zbiegu z
Babiej. W sumie daleko nie odeszli wygląda na to, że pułapka
schroniska złapała nie tylko mnie - ruszam w dalszą trasę. Na
Babiej trochę wieje, ale nie tragicznie, staram się zbiegać aby
nadrobić stracony czas. Kawałek za Sokolicą doganiam Lucjana,
odpoczywa w trawie, widząc mnie zbiera się i lecimy razem. Trasa
staje się łatwiejsza. Chwila odpoczynku w Zawoi Policzne, sięgam
po moją tajną broń - suszone mięso, zapas pozostał mi jaszcze z
trasy Goldsteig Ultrarace 661. Trzeba się wzmocnić przed podejściem
pod wyciągiem, pomału zaczyna świtać.
7:30 docieramy do Zawoi,
tam na ławeczce siedzą Jacki. Dla nich to koniec, podjęli decyzję że nie idą dalej.
Wcinam gorący makaron, który zagrzał mi Pan z Żabki w mikrofali, popijam kawą
i szykuję się do dalszej walki. Pozostało 122km i 26 godzin.
Teoretycznie jest jeszcze czas.... teoretycznie. Wiem, że przyszła
moja pora, czas na ruszenie do przodu. Idzie nieźle - ostro
podchodzę do góry, zbiegam jak nigdy dotąd. Lucjan został daleko
z tyłu, odległość od Marka jakby malała, tylko Renata, której
padł tracker jest gdzieś pomiędzy nami.
Przy podejściu
pod Madohorę entuzjazm przygasił problem z GPSem. Urządzenie co
chwila się resetuje, a ponownie startując wchodzi w tryb serwisowy - stało się praktycznie bezużyteczne. Wspomagając się trackiem z
telefonu, staram się równocześnie przemieszczać i rozwiązać
problem z GPSem. Zajmuje to znowu czas, dużo czasu, czyli coś czego
mi teraz zaczyna drastycznie brakować. Przy potrójnej doganiam
Renatę, zamienimy kilka zdań i widzę jak szybko oddala się do
przodu normalnie jak by ją goniło stado dzików.
Zbliża się
czwarta noc. Nabieram wody do bukłaka z potoku, czuję się dobrze,
rześko, mam dużo sił, jestem gotowy do walki!!! Ale z drugiej
strony pozostało jeszcze 70km i tylko 13km. Na tyle znam siebie, że
wiem jest to trochę za mało, brakuje tych dwóch godzin przespanych
w schronisku. Przede mną Kocierz, góra z której w miarę łatwo
się w miejsce gdzie można zorganizować jakiś transport na bazę.
Z niechęcią podejmuję decyzję o zejściu.
Od Michała mam
informację, że jak będę koło 21:00 w Międzybrodziu to może mnie
po drodze zgarnąć Ania. Mijam zakręt tasy i zaczynam zbiegać w
kierunku jeziorka. Nie trwa to długo gdy odzywa się telefon. SMS od
Grześka z informacją że przegapiłem zakręt trasy. Odpisuje, że
to koniec.... Chwile potem dzwoni Ania od królika Stefana,
negocjacje trwają trochę dłużej (królik Stefan to twardy
negocjator). Rozłączam się, aby po chwili odebrać telefon od
siostry do której zadzwoniła moja druga siostra Ania z pytaniem
„czy dzwoniła do mojej Ani” bo może ona wie co się dzieje. Ja
pierniczę zaczynam tego nie ogarniać :-). Nie zdążam odbierać
kolejnych telefonów. Trzeba szybko coś napisać na FB bo jak tak
dalej pójdzie to nie zdążę zbiec na 21:00 do miejscowości. Nawet
nie myślałem, że aż tyle osób znajdzie czas aby w sobotni
wieczór patrzeć na kropkę poruszająca się na mapie. Ostatecznie
udało się bardzo szybko powrócić na bazę za co bardzo dziękuje. :-)
Zajrzałem
potworowi w ślepia i wiedziałem że tym razem był lepszy ode mnie.
Zostałem pokonany, ale nie pożarty. W bitwie JA kontra BUT jest 3:1
i na pewno nie było to ostatnie starcie. W 2019r, do mety nie
dotarł nikt. Renata zeszła gdzieś górkę dalej. Marek... dotarł
najdalej, a jak wynika z opisu to duchem był już nawet na mecie, choć jego
ciało pozostało nadal na trasie ;-).
Wielkie podziękowania dla tych wszystkich, którzy mnie dopingowali. Binganie telefonu odbierające kolejne wiadomości potrafi nieźle zdopingować. Dzięki za wszystkie telefony, dużo łatwiej leci się na trasie gdy wiem że gdzieś tam czuwają anioły czujnie obserwując maleńką kropkę. Dzięki za zabranie z trasy. Wielkie gratulacje dla tych wszystkich którzy podjęli wyzwanie. Gdziekolwiek dotarliście, może i ponieśliście porażkę .... ważne jest aby nie być zostać pożartym. Za rok kolejna szansa na starcie z potworem. W 2020r. mnie nie nie będzie - będę walczył z inną bestią trochę już znaną (Megarace 1001)
Na koniec wielkie podziękowania osobą które również są bohaterami BUT Challenge pomimo że nie startują. Sami muszą włożyć ogromną masę wysiłku aby udokumentować zmagania garstki wariatów. Zapraszam do oglądania pełnych galerii zdjęć (których kilka z nich pozwoliłem sobie wykorzystać w tej relacji)
PS. Czy trasa jest do pokonania? JEST :-)
Na koniec jeszcze raz podsumowanie wszystkich edycji wielkiego BUTa.
- Zielone - Meta
- Czerwone - DNF
Rok
|
Dystans
|
Śmiałków
|
Przetrwało
|
2013
|
220
|
48
|
33
|
2014
|
251
|
11
|
1
|
2015
|
260
|
15
|
2
|
2016
|
260
|
21
|
6
|
2017
|
305
|
28
|
3
|
2018
|
305
|
32
|
5
|
2019
|
320
|
25
|
0
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz