I powiodę was na pokuszenie ... czyli BIEG RZEŹNIKA ULTRA 160
Start o
północy sam w sobie nie był dziwny, ale pomysł wymieszania biegaczy tras ultra
z trasą nocnego maratonu już mocno śmierdział piekielną siarką. Wiadomo, że
maratończycy wyrwą do przodu i trzeba będzie mieć w sobie sporo zaparcia, aby nie
pognać za nimi, tylko ruszyć w własnym tempie. Wszak gdy oni będą kończyć to dla
nas dopiero skończy się rozgrzewka. Ciekawe czy ktoś się na to złapie, ja
ruszam spokojnie.
Po kilku kilometrach biegu przy szlaku mijamy kontrabasistów....??? qrcze, za wcześnie na halucynacje ???. Z zadumy nad ujrzaną sceną wyrywa mnie blask czołówek idących w przeciwną stronę, ktoś z przodu zauroczony muzyką kontrabasistów przegapił skręt szlaku i pobiegł drogą na wprost, a reszta pognała za nim. Dobrze, że byłem z tyłu, wracam tylko kilkadziesiąt metrów. Inni mieli mniej szczęścia i na trasie znowu zrobiło się tłoczno.
Po kilku kilometrach biegu przy szlaku mijamy kontrabasistów....??? qrcze, za wcześnie na halucynacje ???. Z zadumy nad ujrzaną sceną wyrywa mnie blask czołówek idących w przeciwną stronę, ktoś z przodu zauroczony muzyką kontrabasistów przegapił skręt szlaku i pobiegł drogą na wprost, a reszta pognała za nim. Dobrze, że byłem z tyłu, wracam tylko kilkadziesiąt metrów. Inni mieli mniej szczęścia i na trasie znowu zrobiło się tłoczno.
Trasa
nie jest trudna, ale miejscami trzeba lawirować pomiędzy kałużami i błotem. Pomału
dobiegamy do Polańczyka. Świt słońca ukazuje przecudny widok na jezioro
Solińskie i okalające je wzgórza. W sam raz aby sobie usiąść i podziwiać jednak poprzestaję
na zrobieniu zdjęcia.
W towarzystwie Leszka wpadamy na punkt, tutaj na maratończyków
czekają medale, a na nas pierwszy przepak. Szkoda mi tracić czasu już na 40km więc tylko szybko upycham bluzę w plecak i ruszam dalej. O dziwo dalsza trasa
prowadzi do hotelu??? Wchodzimy schodkami i widok, który widzę rozbraja mnie
dokumentnie. Przed nami sala ze stolikami, talerzykami, sztućcami - normalne
hotelowe śniadanko. Czegoś takiego nie miałem jeszcze na żadnym biegu. Pokusa
ogromna, w sumie nie wiadomo co robić, fajnie by było tak sobie zjeść, ale z
drugiej strony czas leci nieubłaganie. Ostatecznie mało kulturalnie chwytam
dwie parówki w rękę i uciekamy wraz z Leszkiem z tego miejsca. Nawet nie
próbuję myśleć ile czasu mogłem stracić na tym punkcie.
Biegniemy
wzdłuż jeziora, potem przejście przez zaporę, podejście na Jawor, zbieg do
Teleśnicy. Biegnie się fajnie bo przyciąga mnie kolejny punkt o nazwie POLANA -
połowę swojego życia spędziłem w tej miejscowości. Aż dziw jak dużo motywacji
może dać bieg przez rodzinną miejscowość - taki bonus dla "lokalsa".
Położenie punktu nie do końca było w Polanie, ale kto by się tam czepiał o te
kilka kilometrów. Na punkcie szybkie jedzonko, zmiana skarpet i oczywiście
związana z tym procedura smarowania stóp. SUDOCREM - nie ma nic lepszego,
oczywiście o ile stosuje się odpowiednią ilość ;-).
Na drodze przy podejściu pod Otryt spotykam brata, krótka rozmowa, uścisk ręki i zgarniam kolejne punkty mocy - zaczynam biec pod górę kolejno wyprzedzając innych zawodników. Za Otrytem przyjemny zbieg do mostu na Sanie gdzie mija 100km. Kolejne niewielkie wzgórza nie są problemem, szybko je przeskakuję. Tu spotykam kibiców, którzy z jednej strony mocno dopingują, a z drugiej zapraszają "chodź do nas, mamy ZIMNE PIWO!!!". Jestem twardy, nie ulęgnę nawet takim pokusom. Kolejna miejscowość i jeszcze jedno zaproszenie na zimne piwko i kiełbaski, ale ja biegnę dalej.
Gdy nie uległem dotychczasowy pokusom przyszła pora na groźby. Dobiegając do przepaku w Radziejowej wiedziałem już, że szykuje się niezłe łubudubu z nieba - czarne chmury nie zostawiały złudzeń. Na punkcie, profilaktycznie, znowu zmiana skarpet i sudocrem. Jeszcze wcinam ciepłe ziemniaczki. Biegnę, aby uciec przed burzą, choć wiem, że jest to niemożliwe.
Gdzieś już niedaleko pierwszy grom, oglądam się za siebie i widzę ścianę deszczu - przyszła najwyższa pora aby wyciągnąć zawartość plecaka. Na szybko wyskakuję z butów i naciągam ultralekkie membranowe spodnie, do tego jeszcze kurtka. Teraz deszcz może mi co najwyżej .... napadać? Burza postanawia nas jednak oszczędzić przechodząc bokiem, ale deszcz momentalnie zmienił ścieżki w strumienie. Niestety na błocie nie da się już za szybko poruszać, pod górę ślisko, z góry jeszcze gorzej, do Łopienki wpadam tuż przed 21:00. To tutaj trzeba było podjąć decyzję co dalej, czy lecieć 27 km po drodze zaliczając dwa razy Łopiennik czy tylko 7 km do mety. Był to chyba najbardziej perfidny pomysł organizatora, aby tak blisko mety dać możliwość rezygnacji z dłuższej trasy. Pomimo, że jestem 24 zawodnikiem na tym punkcie, to na trasę dugą jak do tej pory zdecydowało się tylko sześć osób.
Bieg Rzeźnika Ultra 160 - w moim wydaniu to 161km, 7060 D+, czas 28:05, siódma
pozycja. Na metę dotarło 8 osób z 10, które się zdecydowały na ten dystans.
Jeżeli po starcie tydzień wcześniej w Biegu Rzeźnika miałem mieszane uczucia, tak tym razem jestem zachwycony. Ten sam festiwal, ten sam teren, a jak bardzo inna atmosfera. Widocznie w imprezach w których startuję musi być słowo ULTRA.
Na koniec podziękowania dla wszystkich którzy umożliwili mi ten przemiły spacerek oraz szczególnie dla fotografów. Zdjęcia jakie nam robicie są bezcenne :-). Zapraszam wszystkich do obejrzenia zdjęć z tego biegu jakby ktoś nie wiedział po co się biega w ultra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz