Relacje

niedziela, 27 sierpnia 2017

PERSENK ULTRA - NIEDŹWIEDZIE... DZIKI... WILKI...


BEAR BELL - mały dzwoneczek przyczepiony do biegacza ultra mający na celu poinformowanie niedźwiedzia o zbliżającym się posiłku. Zgrupowanie biegaczy (np. tuż po starcie) wyposażonych w BEAR BELL'E może też spokojnie udawać stado baranów ;-)

PERSENK ULTRA - NIEDŹWIEDZIE... DZIKI... WILKI...



            


Pomysł wyjazdu do Bułgarii rzucił Hubert Puka i niewiele musiał się starać aby nas do tego namówić.  Po pierwsze, w tym kraju jeszcze nie byliśmy, po drugie - w tym terminie jest tam imprezka :-). Zwiedzanie i bieganie czyli to co tygryski lubią najbardziej.

Persenk Ultra to festiwal biegów górskich ultra składający się z trzech tras:

·         160 km / 7130 D+ / 44h - Persenk Ultra

·         110 km / 4930 D+ / 30h - Wild Boar

·         53 km  / 2170 D+ / 12h - Orehovo

Idealny układ dla naszej ekipy - trasa 50 km dla Ani i Ewy, na której muszą być szybkie jak wilki, Hiu zawsze wydawał mi się nieobliczalny niczym dzik, wypadając z krzaków, robiąc dużo krzyku i pędząc dalej w sobie tylko znanym kierunku, no i ja, w sumie powolny, ale uparty (tylko nie mówcie do mnie "misiu") . JEDZIEMY!!!

Przygotowanie sprzętu do startu przebiegłyby bardzo sprawnie gdyby nie jedna pozycja z listy obowiązkowej czyli bear bell. W poszukiwaniu wymaganego sprzętu skierowałem kroki do sklepu zoologicznego. Dzwoneczek się znalazł, ale już przyczepiony do obroży dla kota :-( za ciasną na moją szyję. Miła Pani nakierowała mnie na sklep wędkarski, a tam.... za całe 1,50pln aż cztery wersje do wyboru :-).
 

                Asenovgrad - piątek 16:00, tempera 32oC, startuję wspólnie z zawodnikami z trasy 110km. Przebiegając przez miasteczko to co najbardziej rzuca się w oczy, a w zasadzie w uszy, to dzwonienie dzwoneczków. Momentalnie przed oczami pojawia się wizja, w której zamiast zawodników widzę  stado owiec/baranów  :-).
Hubert wyrywa do przodu, ja zaczynam w własnym tempie, przed nami pierwsze podejście . Po starcie w TDG mam powiedzenie, które mnie motywuje na podejściach "jak nie ma 1000m w górę to nie jest to góra", wystarczy rzut oka na profil trasy i już wiem, że w tym przypadku to jednak będą góry - już pierwsze podejście to 1460m.

Takie podejście trochę zajmuje, więc w międzyczasie przyjrzyjmy się trasie. Start z Asenovgradu, punkt pośredni (przepak) na 62km w Orehovie, tutaj rozdzielamy się z zawodnikami z trasy 110km , którzy wracają do Asenovgradu i ruszamy na pętlę trasy 50km. Kolejna wizyta w Orehovie (przepak) i pozostaje już tylko powrót do Asenovgradu.



Pierwszy punkt osiągam kilkanaście minut przed zmrokiem, od teraz powinno być łatwiej bo z górki. Zaczynam zbieg. ... Doganiam ekipę 6 zawodników, a w zasadzie 5 osob plus dużego czarnego psa - biegną równo w parach, mijam ich na jakimś zakręcie drogi. ... Trudniejszy fragment trasy, wąska kamienista ścieżka gdzie trzeba uważać. Wydaje mi się że za mną ktoś strącił kamienie, oglądam się ale nie widać żadnych świateł. Kilka minut później sytuacja się powtarza, kurcze, mam wrażenie, że coś lub ktoś mnie śledzi. Słyszę jakieś sapanie oglądam się szybko i tuż za mną widzę ogromnego.... czarnego psa :-) Skubaniec, niczym rasowy ultras dostosował się do mojego tempa. Razem równym tempem zbiegamy przez kolejne kilometry. Niestety nie zdradził mi swojego imienia, a pytałem.

                Kolejna wąska ścieżka, na lewo blask latarki ginie w czarnej nicości, do punktu już niedaleko, ale wciąż jestem zdecydowanie za wysoko. Sprawa wyjaśnia się kawałek dalej, dobiegam do miejsca, o którym organizator wspominał na odprawie aby bardzo uważać. Ścieżka skręca bardzo stromo w dół, pomiędzy drzewami są rozciągnięte liny, które mają ułatwić zejście. Początkowo próba zejścia przy pomocy kijków przekształca się nagle w prawie niekontrolowane spadanie w dół. W ostatniej chwili przed drzewem łapię się liny. Kolejne ok. 200m w pionie w dół polega na puszczaniu i łapaniu liny, niezła jazda :-).

Punkt drugi jest super wyposażony, siadam na chwilę blisko tacy z arbuzami. Przede mną kolejne blisko 1200m wspinaczki, więc pasuje się wzmocnić.

Podejście okazało się dużo łatwiejsze niż myślałem, cały czas drogą. W połowie góry dogania mnie czarny, czworonożny przyjaciel i znowu przez chwilę lecimy razem, ale widocznie już byłem dla niego za słaby po pognał do przodu....  Mijam trzeci checkpoint i wpadam na jeden z nielicznych asfaltowych odcinków - w sumie tylko 3,5km, ale na tyle uśpiło moją czujność, że przegapiam skręt i trzeba doliczyć gratisowe 500m. Kolejne kilometry jak i kolejny punkt mijają już bez ciekawszych atrakcji. Na przepak w Orehowie wpadam kilka minut po 5.

Nad górami wschodzi słońce, ja ciesząc się jeszcze porannym chłodem wspinam się kolejną górę, w sumie to będzie kolejne 1600m podejścia, z niewielkim zbiegiem w połowie. Tuż przed końcem pierwszego etapu skalny labirynt - kluczenie pomiędzy skałami to bardziej zadanie specjalne na rajdzie przygodowym niż trasa dla biegaczy, ale jest bardzo fajnym urozmaiceniem.



Uzupełniam wodę na punkcie, łyk kawy i lecę dalej. Pomału zbliżam się do połowy trasy i zaczyna mnie ogarniać dzika radość. Stan w jakim mogę lecieć przed siebie ciesząc się z każdego pokonanego kilometra. 5km zbieg mija szybko, a tuż przed punktem kolejna atrakcja, ogromny naturalny kamienny most.



Przemiła obsługa punktu, proponuje wszystko - od opieki medycznej poprzez wymyślne jedzenie i picie. Poprzestaję na zupce, chwilę oddechu i dosłownie biegiem ruszam dalej. Zaczym myśleć o Ani, która ruszyła o 10:00 na trasie 50km i jak do tej pory nie robiła aż tak wymagających tras. Czy da radę? Kolejne kilometry mijają mi na kalkulacjach możliwości Ani oraz krótkich rozmowach z obsługą punktów. Kolejny raz do Orehova docieram po 22 godzinach biegu. Zmiana koszulki, skarpet jakieś jedzenie i co najważniejsze informacja, że Ania na drugim punkcie była w czasie 3:40, gdzie mi zajęło to dużo więcej czasu :-). Jeszcze uśmiech do czarnego psa, który sobie odpoczywał w cieniu, ciekawe jaki dystans zrobił?

Ruszam na ostatni etap, kolejne 800m podejścia w piekielnym skwarze. Słońce niemiłosiernie kradnie resztki sił. Staram się jak najszybciej pokonać odsłonięte fragmenty trasy. Droga do kolejnego punktu cięgnie się niemiłosiernie. Nareszcie go dopadam, kubek coli, kubek kawy i pytanie do obsługi punktu o czas Ani. Jest nieźle, ale czy zachowała jakieś siły na koniec?. 20 minut przed 22:00 dopadam ostatniego punktu, znowu cola, znowu kawka i pytanie o czas Ani. Niestety nie mają Internetu :-( ale mogą sprawdzić przez radio w centrali :-). Ciągle jest nieźle, od ostatniego punktu pozostało jej jeszcze 12km zbiegu i 2:40 czasu aby je pokonać. 15 minut później telefon od Ani rozwiewa moje obawy, jest na mecie - mogę spokojnie lecieć swoje.

Zbieg ostro daje po kolanach, ścieżka wije się ciągle stromo opadając, słyszę bear bell'a, po chwili wyprzedza mnie jakiś zawodnik, doganiam go kilkaset metrów dalej gdy gubi trasę.... Gdy mam już solidnie dość zbiegu, nareszcie jest potok, teraz tylko ostatnie podejście, potem zbieg i meta....  Na podejściu wyprzedzam jeszcze jednego zawodnika, wygląda na mocno zmęczonego.... Pomału zaczynają się pojawiać światła miasta. Ostatnia skałka, ostatni, dający w kość zbieg i jest asfalt. Już tylko 850m do mety. Przed samą metą zawodnik z Argentyny skręca nie w tą ulicę co trzeba, wyprzedzam go o 24 sekundy :-).

                Podsumowując: 

Ania wykonała swoje zadanie w 100% kończąc trasę w limicie, Ewa zajęła 30 pozycję, wyprzedzając Anię o ponad 2h, Hubert na trasie 110km był 11, a patrząc na klasyfikację wiekową to wcisnął się na 3 miejsce na pudle. Ja ostatecznie zajmuję 12 pozycję na 70 osób które wystartowały.

Sama trasa jedna z trudniejszych, znakomicie oznakowana, punkty świetnie wyposażone i co najważniejsze z przemiłą obsługą.  Atmosfera taka, że chciałoby się tu wrócić nieraz w przyszłości.

Dla miłośników medali jeszcze ciekawostka - przez trzy najbliższe lata (wliczając obecny) startując w trzech największych imprezach bułgarskich na dowolnej trasie (Persenk Ultra, Pirin Ultra i Tryavna Ultra) medale można złożyć w gwiazdę. Jest to o tyle ciekawe, że każdy z tych biegów jest organizowany przez inną organizację,  jak by to delikatnie powiedzieć "konkurencyjną". Wyobrażacie sobie coś takiego u nas? ;-)      



Pomijając aspekt biegowy po drodze zwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc:
  • Przełom Dunaju w Serbii

  • Jaskinia Magura
  • Miasteczko Bielogradczyk
  • Sofia


  • Cerkiew Bojańska
  • Rylski Monastyr
  • Mielnik

  • Wichreń

  • Plodiv


  • Asenovgrad