Relacje

wtorek, 17 października 2017

Zwiedzanie krzaków i nie tylko - Jurajska Jatka

Niektórzy już tak mają, że za długo w domu nie posiedzą, a że noga już prawie sprawna po ostatnim  nieco przydługim spacerku, to trzeba było się gdzieś ruszyć. Siedzę więc w aucie na autostradzie A4 pędząc w strugach deszczu do Olsztyna .... na szczęście tego obok Częstochowy.



JURAJSKA JATKA - byliśmy już na "Jatce" w zeszłym roku i bardzo miło wspominamy tę imprezę. Nie dość że atmosfera w bazie była bardzo sympatyczna, to sama Jura jest całkiem przyjemnym terenem na zwiedzanie krzaków. ... Czy zawsze? Jak się okazało, wystarczy że organizator trochę się postara przy lokalizacji punktów i może zrobić się bardzo ciekawie.  Nawet, na wydawało by się, prostych punktach można się nieźle zakręcić. :-) I dobrze, wszak o to chodzi, aby się dobrze bawić, nawet jak się czasami cisną mocne słowa na usta. A teraz o tym jak było tym razem.


Start - humanitarnie o godzinie 9:00, po zeszłorocznej odprawie o godzinie 5:00, jest to wręcz rozpusta w biały dzień. Kolejność zaliczania punktów dowolna - coś, co zawsze zaskakuje "nowych" - tuż po starcie nagle zawodnicy rozbiegają się w różne, wręcz przeciwne strony.:-)
Lecimy z Ewą na prościutki punkt o numerze 23 - szczyt wydmy. Tuż przed punktem wchodzimy w krzaki na tyle gęste, że trzeba się przeciskać. Gdy już przez nie przeszliśmy obok zobaczyłem drogę.  Można było dojść wygodniej - taki niefart na początek. Włażę na szczyt i punktu nie ma :-( no tak, kolejna niespodzianka - wydma ma dwa szczyty. 

Kolejny punkt niedaleko, na skałkach, jest bardzo malowniczy.

To, co jest fajne w Jurarskiej Jatce to duża ilość punktów do odnalezienia. Opuszczając jeden już trzeba myśleć o kolejnym, ponieważ wystarczy chwila nieuwagi i  leci się w kosmos. Nie przypilnowało się dróg i kierunku, i potem trzeba się pytać wycieczki przedszkolaków gdzie się wylądowało. Na pocieszenie, nie nam jedynym ten punkt sprawił trudność.  


Brodzimy po kostki w wodzie, jest jedna linia, jest druga linia, jest pełno innych zawodników tylko tego cholernego stawiku jakoś nie ma. Wydawał się taki banalny, a tyle czasu już tu się kręcimy. W końcu jest,  choć przez te krzaki ledwo go widać.


Coś za długo idziemy, a drogi nie ma, trzeba było wcześniej wejść w krzaki :-(. Pozostało już tylko iść na północ, aby się od czegoś namierzyć. Oooo!!! Tablica z napisem "TU JESTEŚ". Ok, idziemy, tylko skąd ta góra, jakoś za wcześnie. Jeszcze chwilę kręcimy się po szczycie. No tak, ten kto stawiał tablicę orłem z nawigacji też nie był. Nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłem taką wtopę. :-(


Dobra, nie ma co rozpaczać, na kolejny punkt leci droga... która po chwili się kończy w gęstych krzakach. A miało być tak pięknie.


Na punkt 10 droga wiodła prosto jak po sznurku, chyba nie było opcji aby coś tu popsuć. Za to na kolejny już można było znowu pokombinować. Po wcześniejszym zwiedzaniu krzaków wybieramy wariant bardziej bezpieczny. Przy bunkrze nacinamy się jeszcze na niezbyt zadowolonego gospodarza okolicznych włości. Mamy nadzieję że nie wpadnie na pomysł  aby zniszczyć  punkt, bo dopiero wtedy zaczną mu się ludzie kręcić po okolicy. 

PK4 - stodoła, kurczę, jak to? Mamy w środku miejscowości wejść komuś do stodoły? A jednak da się :-) 
  

Skałka, tyły cmentarza, wał przy grodzisku - te punkty wchodzą bez problemów, są przy drogach, takich punktów nie da się popsuć. Do punktu przy piekiełku trzeba się trochę wrócić i ten już prawie udało się nam spieprzyć, na szczęście zauważyliśmy innych zawodników.  

Pisałem, że punktów przy drodze nie da się popsuć? Bzdura, wszystko się da, "Polak potrafi". Dochodzimy do PK8, po lewej odchodzi mała droga, a według mapy punkt ma być przed odejściem, więc wracamy kawałek. Jest dom, jest urwisko, są krzaki tylko żadnych skałek nie widać. Schodzę po zboczu na dół, może są ukryte gdzieś w krzakach - nic. Chwilę się kręcę i skałki się znalazły, brakło nam 70m, aby na nie wleźć już na samym początku, a tak 10 minut uciekło :-(.  

Niby drobne błędy, a zabierają dużo czasu. Kolejny punkt i znowu coś się nie zgadza, no tak tej drogi z mapy w rzeczywistości nie ma - słuchało się odprawy to się wie. Kolejny punkt - przełazimy przez dziurę w ogrodzeniu już na samym początku i..... takich zarośli już dawno nie widziałem. Zamiast się wrócić i wejść jak normalni ludzie przez bramę, idziemy po zrujnowanym ogrodzeniu, przynajmniej do czasu jak się da, potem już nie ma wyboru, trzeba się przeciskać. Po cholerę słuchałem tej odprawy, nie wiedziałbym wtedy, że w ogrodzeniu są dziury. 


Przy kolejnym punkcie również dziura, tyle że tym razem ogromna, głęboka  i w ziemi. Już w domu wyszukałem, że to pozostałości technicznego zbiornika na wodę.  Umieszczenie punktów na Jatce było rewelacyjne, niby proste, ale pokazujące ciekawe miejsca. Takie coś lubię najbardziej :-) i za to należą się wielkie podziękowania budowniczemu trasy.

Jeszcze przed metą małe zwiedzanie gęstych krzaków, spotkanie z mało rozmownymi zawodnikami... chyba, byli tak skupieni na nawigacji, że nas nie zauważyli ;-) idąc w sobie tylko znanym kierunku.  Na metę wpadamy po 10 godzinach i 48 minutach. GPS wystukał 62km. Można to było zrobić zdecydowanie lepiej, krócej i szybciej. No cóż.... powiedzmy, że tym razem mieliśmy niefart, zawsze to lepiej brzmi niż "nawigator do dupy" ;-)

Organizacyjnie - super, trasa - super, pogoda - super; wszystko SUPER!!!  Czekamy na kolejne JATKI.