Relacje

czwartek, 9 czerwca 2022

Åkersætra 666 M.O.H - Norweski test kompetencji

Biegów terenowych na dystansach ultra obecnie jest ogromna masa. Są takie o których słyszeli wszyscy, startują w nich tysiące ludzi. Z drugiej strony są też takie, o których aby znaleźć informacje to trzeba nieźle się postarać, a startujących można policzyć na palcach rąk. Na nich samo dotarcie do mety już jest zwycięstwem. Na koniec są też takie, dla których te ostatnie były tylko testem kwalifikacji.

Na wyjazd do Norwegii przymierzałem się już od jakiegoś czasu – kusił mnie GNT400.Dlaczego kusił? Z bardzo prozaicznego pozoru – bardzo podoba mi się grafika logo :-). Wtedy plany pokrzyżowała epidemia. W tym roku przypilnowałem terminów i się jednak okazało, że to nie taka prosta sprawa. Co innego chcieć, a co innego móc. „Panie, nie znamy Pana, chcesz wystartować to zapraszamy do nas na coś łatwiejszego, pokaż że się nadajesz - wtedy porozmawiamy”. Nie było więc innego wyjścia, rezerwuję lot do Oslo.



Środa, ok. godziny 23:00 szykuję się do startu w Åkersætra 666 M.O.H. - biegu na dystansie 182 km trasy poprowadzonej przez płaskowyż Hedmark. Na liście startowej 10 osób. 7 z nich (w tym ja) dotarło na linię startu w aucie organizatora. Kiedyś był to ambulans. Zaczyna się nieźle :-) 

Przygotowanie do startu przebiega bardzo sprawnie, Fulvio rozdaje numery startowe i trackery. Jedyna instrukcja, to taka, że tracker ma być na górze plecaka. Żadnego sprawdzania sprzętu obowiązkowego, żadnej odprawy. Jeżeli tu jesteś to powinieneś wiedzieć co masz robić. 

Z obowiązkowych pozycji jest tylko działający telefon i tracker. Inne rzeczy – sam decydujesz co jest potrzebne. Weźmiesz za dużo to będzie ciężko, za mało to może się okazać, że zabraknie czegoś w istotnym momencie i kończysz jako DNF – co zabrać??

Już od dawna działa u mnie system „sprzętowa pizza”– przed wyjazdem układam wszystko według kategorii: na mnie, do plecaka, do przepaku (jak jest), do bagażu/depozytu i robię zdjęcie. Przed kolejnym startem otwieram takie zdjęcie z imprezy o podobnym profilu i porównuję z odłożonymi pozycjami. Dużo łatwiej jest się spakować.

Mimo późnej godzina nadal jest jasno, więc można spokojnie wszystko sobie przygotować.

Tuż przed startem w końcu robi się ciemno i niestety zaczyna padać lekki deszczyk. Przenosimy się na mostek nad rzeczką Åsta. Ostatecznie na starcie zjawiło się tylko 9 zawodników.

Trasa biegu jest nieoznakowana, poprowadzona szlakami turystycznymi, wąskimi ścieżkami, rzadko większymi drogami. Trafiają się również odcinki na przełaj. Podstawowa zasada - mamy poruszać się według tracku GPS. Trzeba się pilnować. Głównym moim urządzeniem do nawigacji jest Garmin GPSMAP66s. Ważne jest aby mieć wgraną dość dokładną mapę topograficzną. Niestety wadą jest duże zapotrzebowane na energię - w trakcie biegu zużyłem 5x2 zestawów baterii. Zegarek miał za zadanie zapisywać trasę, ale służył też jako dodatkowe ostrzeżenie o zejściu z trasy. Jako orientalista przygotowałem sobie jeszcze dodatkowo zestaw map do mapnika. Łatwiej mi się biegnie wiedząc co mnie czeka.

Po starcie Norwegowie bardzo szybko uciekają do przodu, większość z nich już zna tą trasę. Jest to czwarta edycja i jak do tej pory nikt jeszcze nie dotarł do mety. Wcześniejsze co prawda były organizowane w terminie jesiennym. Tym razem ma być łatwiej - więcej dnia. Jak zwykle potrzebuję trochę czasu na wczucie się w trasę i teren. Inaczej mówiąc  - zamykam tyły. Dla pocieszenia pozostaje motto "Zacznij wolniej dalej zajdziesz" - jak do tej pory jeszcze się na nim nie zawiodłem :-)

Patrząc na mapę prawie cały teren po którym poprowadzona jest trasa jest oznaczony poziomymi niebieskimi linami - w rzeczywistości oznaczało to mięciutkie podłoże, zalane lodowata wodą. Każdy krok to brodzenie po kostki w wodzie. Mokre buty miałem już po pierwszym kilometrze.


Trochę wyżej położyny teren - wcale nie znaczyło że będzie sucho, ale często znaczyło, że będzie kamienisto.

Większość trasy biegło szlakami turystycznymi, które były oznakowane kolorami. Pomalowane deseczki powieszonych na drzewach lub kołki wbite w ziemię - tego należało wypatrywać. Nie tak jak u nas, przecinające się szlaki mogły być oznakowane tym samym kolorem. Dzięki mapie wiedziałem co mnie czeka i nawigacja nie sprawiała problemów. Po GPS sięgałem coraz rzadziej – tak kontrolnie. 


Ułatwieniem do poruszania się po bagnach były kładki, w większości jako wąskie, zalane, zatopione, połamane deski lub kłody. Trafiały się też i trzypasmowe autostrady :-)


Oprócz licznych potoków, do przejścia w brud mieliśmy dwie większe rzeki. W przypadku braku możliwości przejścia z powodu wysokiej wody wytoczone były warianty zapasowe. "Rzeka Øksna jest OK musicie przez nią przejść” - informacje dotyczące biegu dostawaliśmy poprzez messengera na specjalną grupę. Rzeka Flagstad – „za dużo wody, mamy iść wariantem rezerwowym” – trzeba doliczyć 3km do końcowego wyniku.



Oczywiście nie zabrakło też wariantów przełajowych.

Na tym biegu jest tylko start i meta. Brak jakichkolwiek punktów odżywczych, wsparcie osób zewnętrznych niedozwolone. Wodę pitną można nabrać tylko w kilku miejscach. Pierwsze takie było na 42km.

Limity czasu były tylko dwa: 24h w połowie trasy (CP3), 48h na mecie. Na CP3 czekała niespodzianka - Fulvio zorganizował punkt odżywczy (organizatorowi wolno). W jednej ręce piwo (bez alko), w drugiej na zmianę: kubek z kawą, kubek z kakao, kubek z chipsami - tylko zmieniam kubeczki. Z nieba cały czas siąpi deszcz, przede mną druga noc - zapowiada się, że będzie zimno. Ubieram zapasową bluzę z plecaka, uzupełniam wodę.  

W nocy nie udało mi się znaleźć miejsca gdzie można by się chwilkę przespać. Było zimno, cholernie zimno. Nogi praktycznie cały czas w lodowatej wodzie, z nieba siąpił deszcz. Zatrzymanie się w miejscu nieosłoniętym nie miało sensu. Na trasie dało się znaleźć samoobsługowe schroniska DNT, ale trzeba mieć do nich specjalny klucz, którego nie miałem. 

Wolno, ale bez przerwy idąc wyprzedzam jedną osobę. Teren praktycznie cały czas taki sam, połamane karłowate drzewa, woda, błoto, kładki, jakiś potok, szaro, deszcz, nie ma ludzi, nie ma zwierząt, szaro , zimno , nie ma nic. Jestem tylko ja i bagna. Jakby było choć trochę słoneczka to wszystko wyglądałoby inaczej, może nawet bajecznie, ale słonka też nie ma.

Jestem tylko ja...... i bagna..... i deszcz......i zimno.... i ostatni baton.....

Do mety pozostało 8km, w zasadzie spacer po miejskim parku – tak sobie pomyślałem. No to się pomyliłem i to bardzo. Na zawodach AR często tuż po starcie jest tzw. PROLOG, krótki odcinek który wymaga wykonania jakichś zadań. Tutaj taki odcinek dostaliśmy na koniec. Strome podejścia, jeszcze ostrzejsze zejścia – miód na zmęczone nogi. Wąskie ścieżynki co chwila przecinane innymi ścieżkami – czujność trzeba zachować do samego końca.

Zdjęcie tego nie oddaje więc dorysowałem małą podpowiedz  
46h 42min – 185km – 4600 podejścia /5150 spadku – kończę na 4 pozycji. Na mecie czeka na mnie Fulvio z medalem. Ostatecznie do mety dotarło 5 osób. Prawdziwy tłum :-)


Test zdany!!!  Witaj GNT600 (2025)!!!
Kto by się bawił w 400km jak można zrobić 600km.
Znowu będę tylko ja, woda, błoto .... i trochę więcej batonów:-) 
Kilka słów o logistyce.

28 maja 2022r - sobota wieczór, lotnisko Oslo-Gardermoen. Szykuje się nieprzespana noc w oczekiwaniu na powrotny, poranny lot do Polski. W zasadzie nic dziwnego, gdyby nie to że od środy rana spałem w sumie 6h. …....no tak w końcu „It's not supposed to be easy!”

Dojazd był stosunkowo łatwy. Z Tarnowa pociągiem do Krakowa – Balice. Lot do Oslo. Pociąg do Brumundal. Spacerek 3,5 km na kemping. Tłumów nie ma – rozbijam namiot i idę spać. Ten etap poszedł sprawnie.

Z kempingu musiałem się zebrać przed 12:00. Transport na start miałem zarezerwowany w aucie organizatora z Hamar gdzie docieram busem ( 30min jazdy). Transport jest o 21:00 - mam więc bardzo dużo czasu. Ogranicza mnie bagaż i perspektywa „spaceru” więc poprzestaję na odpoczynku. Ławeczki na nabrzeżu jeziorka idealnie nadawały się do sjesty.

Pierwotny plan po ukończeniu biegu był taki, aby odebrać bagaż z depozytu (mety), busem dotrzeć do Brumundal, spacerek na kemping, rozbicie namiotu. Trasa zajęła mi trochę więcej czasu niż pierwotnie oceniałem więc daję się namówić Fulvio na nocleg w hostelu, do którego podrzuca mnie autkiem. Żegnam się z Fulvio i idę na recepcję. Jest po 23:00 - recepcja już nieczynna, dzwonię na podany numer i słyszę zaspany głos, który oświadcza że miejsc brak.

OK. Wracamy do planu A. 1,5km spacerku na dworzec autobusowy. Najbliższy kurs 1:00. W autobusie ciepło, oczy zaczynają się przymykać, ale jakoś daje radę. Drogę na kemping już znam, poza tym jestem nieźle rozruszany po biegu :-). 2:30 - namiot rozbity, pakuję się do spania. Niestety, aby skorzystać z prysznica potrzebna jest specjalna karta, którą dostanę dopiero rano. 

W pierwszym wariancie lot powrotny miałem w niedzielę popołudniu, ale linia zmieniła go na poranny. W nocy brak pociągów, więc muszę pojechać wcześniej i przesiedzieć noc na lotnisku. 

Lot powrotny przebiegł bez problemów.  Co ciekawe w trakcie całej podróży (od wtorku rana do niedzieli popołudnia) ani razu nie wyciągnąłem portfela - wszystkie płatności były kartą (a w zasadzie telefonem).

1 komentarz: