Prognozy pogody niestety nie zapowiadały się pomyślnie na sobotę. Miało padać!!!
„Mamy suszę, to co spadnie to pewnie szybko wsiąknie” pocieszałem Anię w drodze do Chlewisk koło Szydłowca, jadąc na Wiosenną Hałę. ... no dobra, pomyliłem się..... Pomyliłem? - to za mało powiedziane!
Na tej imprezie jak do tej pory jeszcze nie byliśmy, ale słyszeliśmy: że nawigacyjnie jest wymagająca, że jest trudno, że znalezienie punktu nie jest rzeczą oczywistą, że limit czasu (13,5h) wcale nie jest przez przypadek itp. Co ciekawe, jak się dowiedzieliśmy na bazie, osoby od których to słyszeliśmy jeszcze tu nie startowały :-)
Na karcie startowej 37 punktów - fajnie, dużo, nie będzie czasu na nudne przeloty.
Mapy wydrukowane na wodoodpornym papierze w ilości sztuk 2. Mapa główna w skali 1:25 000. Do tego dodatkowy arkusz z rozjaśnieniami w postaci lidarów (trzy z nich należało dopasować, co nie było jakoś skomplikowane) oraz mapa historyczna z czterema punktami. Z mojego punktu widzenia mapa była niezła jeżeli chodzi o dokładność, ale na mecie zdania na ten temat jak zwykle były podzielone ;-)
Będzie mokro, ale do pierwszego punktu da się dotrzeć suchą stopą....
Dotrzeć może i
się dało, ale podbić to już była sztuka. Deszcz padał jak
jechaliśmy wieczorem, padał w nocy, padał rano, w zasadzie cały
czas padał. Nie jakoś strasznie, ale padał. Do tego trzeba dodać,
że
tydzień wcześniej było tu dużo śniegu. Teraz wystarczy sobie
wyobrazić, że ten cały śnieg nagle znika. Dla porównania zdjęcie organizatora i moje.
Drogi, albo zamieniły się w wartkie potoki, albo w dostojnie stojące rozlewiska. Tak więc, ok. 3km od startu doszedłem do wniosku, że bez sensu jest się starać je omijać. Była to słuszna decyzja. Na początek było bardzo orzeźwiająco co dodatkowo motywowało do biegania.
Jest jedna rzecz, której nie lubię na tego typu imprezach - gdy będąc na punktach kontrolnych, które nawet mając mapę nie jest łatwo znaleźć, trzeba jeszcze szukać gdzie organizator powiesił lampion (zwłaszcza gdy to jest kartka A4). Tutaj pod tym względem było wzorowo. Byłeś w dobrym miejscu - to od razu widziałeś albo sam lampion, albo miejsce gdzie może wisieć.
Lidary pomagały w namierzaniu się w „księżycowym” krajobrazie.
Dużą pracę w to, abyśmy mieli dostateczną ilość wody pod nogami wykonały bobry. Które są już chyba na tyle liczne, że dosłownie uciekają spod nóg - na jednego nieomal nie nadepnąłem. Za to stadko dzików było bardzo miłe, chrumkając do mnie „idź za nami” wskazały prawidłowy kierunek przez las.
Powiedzmy, że to jest „Góra” - ławeczki były, ale zadaszenia brak - gdzie ta Altana?? ;-)
Nawigacyjnie wyszło całkiem nieźle. Na 37 punktów dwa „przestrzeliłem” - 84 kosztował mnie 1km i 18 minut; przelot z 62 na 40 przecinką która zniknęła (teraz po zastanowieniu się to w sumie miała się skończyć) kolejny 1 km i 10 minut.
Całość trasy zajmuje 9:30h, dystans 49km.
Okazuje się że na metę z kompletem punktów wpadam jako pierwszy.
Podsumowując aby rozwiać wątpliwości niektórych osób – Jeżeli wiesz do czego służy mapa i kompas oraz nie boisz się „czasem” zamoczyć nóżek - to nie masz czego obawiać :-D Polecam wszystkim!!!
Na koniec filmik co mam na myśli zamoczyć nogi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz