Relacje

niedziela, 3 marca 2019

CHCESZ SIĘ SPONIEWIERAĆ? JEDŹ NA WYSPY... TRANSGRANCANARIA TRANS360°


.... rok 2014, środek nocy - siedzę w busie przewożącym finiszerów z mety TRG125 do bazy zawodów. Przeczołgała mnie ta trasa, wokół ludzie tak samo sponiewierani. To zmęczenie czy zaduma? Pytam się sąsiada czy on też się zastanawia po co my tak naprawdę to zrobiliśmy? W odpowiedzi tylko kiwa głową. Na entuzjazm jeszcze przyjdzie czas, teraz liczy się tylko odpoczynek. Do głowy mi nawet nie przychodzi że tuż przed startem biegu dostałem potwierdzenie o zakwalifikowaniu się do TDG (330 km, 24000 m D+). Imprezy, która wykreśli takie pytania z mojej głowy, która spowoduje że przestanę liczyć godziny, a zacznę poranki....
Od tego czasu było wiele okazji do podziwiania kolejnych poranków na trasach. Po pięciu latach przyszła pora na powrót na Gran Canarie .
TRANS360° to najdłuższa trasa festiwalu biegowego Trans Gran Canaria. Dystans 264 km, 13270 m przewyższeń, nieoznakowana trasa i tylko 5 punktów odżywczych. Na pokonanie tego wszystkiego jest 101 godzin czasu. Wydawać by się mogło, że jest bardzo dużo tego czasu, albo jest coś o czym nie wiem, a w zasadzie o czym zapomniałem - jak bardzo sponiewierała mnie trasa TGC125 pięć lat wcześniej.
 Logistyka - jak to ogarnąć?
Start z Maspalomas, meta w Maspalomas, a na trasie pięć punktów odżywczych z dostępem do przepaku. Niby proste, ale jak się okaże że każdy przepak to osobna torba i dostęp do niego będzie tylko raz to zaczyna się zabawa. Co wziąć, gdzie włożyć, czy będę potrzebować i kiedy. Na innych imprezach często jest jedna lub dwie torby przewożone pomiędzy punktami. Tutaj trzeba się zdecydować już przed startem. Postanawiam zrobić jeden główny na 153 km, wiec do dwóch wcześniejszych na 70 km i 124 km oraz kolejnym na 198 km lądują tylko koszulki na zmianę i zestawy batonowo-żelowe. Ostatnia torba na 220 km na wszelki wypadek jako zabezpieczenie oraz zabranie świeżych ubrań na metę. Problem z przepakowymi torbami nie kończył się tylko na zapakowaniu do nich rzeczy, pozostała jeszcze kwestia jak zapakować same torby na powrót  do domu. Ręka w górę kto je wziął pod uwagę wykupując bagaż samolotowy ;-)
Sprzęt obowiązkowy
Niektórzy lubią dyskutować, a po co, a na co, a dlaczego? Dla mnie sprzęt obowiązkowy jest obowiązkowy tzn. muszę go cały czas mięć przy sobie. Nawet jeżeli jakieś pozycje wydają się niepotrzebne to jest z nimi jak z ubezpieczeniem, najlepiej go nie wykorzystywać , ale..... gdy coś pójdzie nie tak, to może uratować dupę. Szybki przegląd:
  • pojemnik na wodę min 3l - przy temperaturze jaka była, bardzo szybko mój podstawowy 2l bukłak zaświecił dnem;
  • jedzenie - kilka batonów i żeli;
  • dwie latarki - nigdy jeszcze się mi nie zepsuła, ale kiedyś będzie ten pierwszy raz, a były miejsca w których nie chciałbym pozostać bez światła;
  • NRC - nie ma co dyskutować;
  • gwizdek - w większości to już wyposażenie standardowe plecaków;
  • telefon - musi być włączony, na niego dostaje się np. powiadomienie o zmianie trasy, dodatkowo można wykorzystać jako zapasowy GPS, aparat, itp.;
  • ładowarka / powerbank / baterie - nasz sprzęt też potrzebuje jeść;
  • koszulka z długim rękawem, leginsy, rękawiczki - na GC występują duże różnice temperatur, jednej nocy na północnej stronie wyspy było 8°C kolejnej na południowej stronie już 16°C;
  • wodoodporne kurtka i spodnie oraz peleryna - potrafi też popadać;
  • okulary słoneczne - co jak ale słońca nie brakowało;
  • czapka - w moim przypadku Buff, lepiej chronić głowę przed żarem słonecznym;
  • worek na śmieci - śmieciarzom mówimy kategorycznie NIE!!!
  • kubeczek - zawsze się przydaje;
  • kompas, GPS, mapy, road book - nikt nie lubi się gubić;
  • nóż i apteczka pierwszej pomocy - najlepiej aby pozostały w plecaku, ale wypadki chodzą po ludziach;
  • ID i gotówka - uzupełnienie napojów i jedzenia w sklepach było dozwolone
  • schronienie awaryjne - na wypadek potrzeby oczekiwania na pomoc

GPS cię poprowadzi ..... choć czasami na manowce
Nieoznakowana trasa oznacza że należy się poruszać wzdłuż tracku GPS dostarczonego przez organizatora na ok tydzień przed startem biegu. Dodatkowo w pakiecie startowym dostajemy komplet jakościowo super przygotowanych map z zaznaczoną trasą, które w zupełności by wystarczały do nawigowania się w razie awarii GPSa. Całości dopełnia road book z opisem 71 punktów charakterystycznych ułatwić pokonanie trasy. Proste? Gdy jednak odcinki trasy są opisane w road booku jako "difficult to witness", "barely visible", "low visibility conditions", "limited visibility", "unreliable" i "unclear and narrow" co w większości przypadków można było przetłumaczyć na "praktycznie nie istnieje" w rzeczywistości już takie proste nie jest. Poszukiwanie nie istniejących ścieżek zabiera bardzo dużo czasu i sił. Przedzieranie się przez kolczaste zarośla opuncji i innych kolczastych krzaków nie należy do najprzyjemniejszych. Podobnie jak w Alpach, kilkumetrowa niedokładność GPSa może mieć tutaj zasadnicze znaczenie. Na trasie używałem starego wysłużonego Garmina GPSMap62s, trochę go nie lubię za notorycznie kłamanie co do przebytego dystansu, ale i tak zostaje jednym z najlepszych przyjaciół długodystansowca :-) . Dodatkowym zabezpieczeniem były wgrane tracki w telefonie.

Bo o stopy trzeba dbać
Drugim najlepszym przyjacielem ultrasa są buty. Już chyba tradycyjnie na kilka dni przed startem docierają do mnie nowiutkie Inov-8 TERRA ULTRA 260 i znowu zrobię to, co każdy powie że w nowych butach nie idzie się na trasę. Kto wariatowi zabroni? Uważam że dobre buty to takie które prosto z pudełka nadają się na trasę. Bardzo dobre to takie które po takiej trasie dalej wyglądają jak tylko raz ubrane ;-). Profilaktycznie do przepaku na 154 km wrzucam zapasowe TERRA ULTRA G260. Trzeba przyznać buty lekko nie miały, kamieniste plaże, pełno pyłu i skał trawersowanie zboczy, 3 km brodzenia w kanale wodnym, przedzieranie się przez opuncje, krzaki i inne kolczaste badziewie, a na koniec 6 km piaszczysta plażą. Całość pokonana w tej jednej parze. Oczywiście nie należy zapomnieć o odpowiedniej ilość sudokremu przy każdej zmianie skarpet. Ostatecznie na mecie zarówno stopy jak i buty były w rewelacyjnym stanie :-) Trochę zakurzone, trochę nieświeże trochę takie jak ja sam, ale wystarczała tylko kąpiel i ponownie wyglądają jakby z pudełka. Jedynie co od spodu widać że niejedną skałę już widziały. Ktoś może powiedzeń że zdecydowanie za szybko się ta podeszwa ściera, ale myślę że butami jest tak jak z ludźmi. Możecie sobie biegać codziennie przez 30 dni po 10 km i bardzo dobrze wyglądać, ale możecie również pójść ze mną na trasę PTL i to samo zrobić w 6 dni po Alpach - czy nadal będziecie tak samo dobrze wyglądać? Czy nie rozsypiecie się po drodze? To są chyba pierwsze buty, które zamierzam kupić kilka par tak aby były na przyszłość.
Tracking - pchamy kropka
Ze względu na nieoznakowaną trasę oraz poruszanie się często w niebezpiecznym terenie każdy z nas był wyposażony w tracker, który na bieżąco przekazywał nasze położenie i przebytą trasę. Pozwalało to nie tylko na kontrolę poruszających się zawodników na trasie, ale w przypadku sytuacji awaryjnej szybkie określenie jego pozycji. Z ciekawostek 45 minutowe zatrzymanie się markera w miejscu innym niż punkt odżywczy, bez wcześniejszego zgłoszenia do centrali miał uruchamiać procedury ratunkowe. Spanko pod krzaczkiem -  trzeba uważać aby nie za długo :-). Ładnie zrobiony serwis www to i kibice mieli gdzie popychać kropki.
Pora w drogę...
Start jest chwilą, która może długo zapaść w pamięć. Zazwyczaj jestem jednym z wielu biegaczy, ale tutaj każdy zawodnik niczym ci z elity zostali wywołani po imieniu i nazwisku na rampę startową. Dodatkowym elementem który bardzo zapada w mojej pamięci jest też muzyka. Na UTMB "Conquest of paradise" wycisną łezkę z oka, na TDG " Pirates of the Caribbean" zagrzewali do boju, na PTL "The Last Of The Mohicans" przypomniał że walczyć trzeba do końca. Na TGC ta lokalna muzyka jakoś łapie za duszę....
Po starcie krótki odcinek wzdłuż plaży i wbijamy się w głąb wyspy. Słońce już o tej porze grzeje niemiłosiernie. Wokoło nielicznie niskie kolczaste krzaczki, kamienie i piach
Pierwsze kilometry zawsze są dla mnie ciężkie, musi ich trochę minąć, aż złapię swój rytm dodatkowo wysoka temperatura mocno daje się we znaki. Mam wrażenie, że wszyscy mnie wyprzedzają. Zaczynam marzyć o odrobinie cieniu i trochę wody na schłodzenie głowy, ale nic takiego się nie zapowiada aż do miejsca opisanego w road booku jako wejście do tunelu. Pozycja ta nie daje mi spokoju od chwili otrzymania map - 3 km tunel co to może być? Gdy już docieram na miejsce wprost nie mogę uwierzyć, nie ja jedyny. Tunelem okazał się kanałem zalanym lodowatą wodą. Cień i woda, czyż nie o tym marzyłem? Umieszczony na zboczu góry, w większości w postaci betonowego tunelu, czasami przekutego przez skały ale również z kilkoma odkrytymi miejscami. Poziom wody tak do połowy łydki więc trochę sił wymagało brodzenie przez nią ale za to było to idealne schłodzenie. W kilku miejscach trzeba było uruchomić latarkę Na początku niektórzy ściągają buty, tylko po co? Przy takiej temperaturze jaka była po wyjściu z kanału buty wyschły w 15 minut.  
Tego mi trzeba było :-) Od razu czuję się lepiej, nawet słonko jakby skryło się za chmurkami/ Zdobywanie kolejnych górek od razu jest jakby łatwiejsze. Na 40 km mały punkt pośredni gdzie tankuję wodę do pustego już bukłaka.
Ostatnia większą górkę przed pierwszym przepakiem pokonuję przy latarce. Na końcówce jeszcze pojawia się księżyc, który tak przepięknie świeci, że na łatwiejszych fragmentach gaszę światło. Na punkt (70 km) docieram o 23:00. Godzinna przerwy na jedzonko, kawkę, zmianę skarpet i chwilę odpoczynku. Perfekcyjna obsługa podaje każda zachciankę, aż żal wychodzić ;-) jednak noc czeka.
Nocą temperatura jest dużo bardziej znośna, więc nie warto jej tracić na zbyt długi odpoczynek. Można się szybko poruszać o ile się nie trafi na odcinek gdzie szlak jest "trudno widoczny", a niestety właśnie taki teraz na mnie czekał, Nocny odcinek mocno dał się we znaki, zygzakowanie na zboczu,  gubienie ścieżki, częste sięganie o GPSa, jak już znalazłem coś co wyglądało na ścieżkę po kilku krokach znowu ją gubiłem, przedzieranie się przez kolczaste krzaki. To była ciężka noc i z radością powitałem poranek. To był najtrudniejszy odcinek z całej trasy, nie tylko wymagający teren, ale również blisko 3600 m podejścia na dystansie 54 km sprawił, że na pokonanie niego potrzebowałem aż 16 godzin. Do Artenara (124 km) docieram kilkanaście minut po godzinie 15.
To teraz będzie z głównie z górki z tylko jednym podejściem, powinno pójść zgrabnie. Mimo wszystko na punkcie z godzinnego pobytu urywam 20 minut na krótką drzemkę, lepiej spać za gorącego dnia niż w nocy. Po odpoczynku kolejne kilometry uciekają szybko. Chwilę przed zachodem słońca podziwiam jeszcze przepiękna panoramę i ruszam w dół aby jak najwięcej z 1200 m zejścia pokonać przy świetle dziennym.
Opuncje, Agawy, kaktusy, kolczaste krzaki, ostra trawa i inne kolczaste badziewie .... to wszystko porasta zboczę góry widniejącej nad miejscowością San Pedro, gdzieś pomiędzy nimi ścieżka.... która mamy się wspiąć na to jedyne podejście. GPS niewiele pomaga, wystarczy obejść krzak z nie tej strony i już ląduje się w ślepym kolczastym zaułku. Dodatkowo sprawy nie ułatwia to że podejście jest całkiem strome. 3 km odcinek zajmuje mi godzinę i 20 minut. Znowu zeszło dłużej niż myślałem i kolejny dla mnie główny przepak w Guia witam dopiero tuż przed północą. Jedzenie, prysznic (niestety zimny :-() i godzinka snu. Od tego miejsca zaczyna się powrót na południe.
Północna cześć wyspy jest bardziej zielona co jest wyśmienita okazją do przedzierania się tym razem gęstsze i wyższe krzaki.
Teror - słońce znowu mocno przygrzewa, ale meta coraz bliżej uzupełniam wodę. Idzie się nawet nieźle ścieżka jakby łatwiejsza. Będąc już niedaleko największego wzniesienia tego odcinka chwila zawahania - którędy ta ścieżka prowadzi? Jeden nierozważny krok i wielki kamień obsuwa się spod mojej nogi. Za mało było czasu aby się odbić, za mało aby odrzucić kijki, lecę na głowę śladem kamienia. W sumie to miałem sporo szczęścia bo obeszło się tylko na niedużych zranieniach spowodowanych lądowaniem na kolczastych krzakach.
Usta ciągle spieczone pomimo, że co chwila piję, rzucam okiem na ekran GPSa czujnik temperatury przypięty do plecaka wskazuje 38°C. Po wejściu do cienia temperatura od razu spada o 10°C, ale jakoś mało tego cienia.
Valsequillo (198km) zbliża się 55 godzina biegu chwilę odpoczywam uzupełniając kalorie i zbierając siły na kolejną noc. Meta już blisko, czuję jak mnie przyciąga. Ruszam, pozostało ostanie duże podejście. W dole światła miasteczek, ale to nie ta strona, to chyba widać jeszcze stolicę. Znowu przedzieram się przez jakieś krzaki w poszukiwaniu nieistniejącej ścieżki czy to już ostatni raz? Kto to wie?. Znajdywanie trasy tym razem idzie mi całkiem zgrabnie, a może tylko tak mi się wydaje?.Zbieg ciągnący się w nieskończoność. W dole światła, ale tym razem są po dobrej stronie wyspy, tam jest meta.
Santa Lucja (220km) to ostatni punkt gdzie wpycham w siebie jeszcze trochę jedzenia. Niby czuję się dobrze, ale czy na pewno. Jest coś co mnie niepokoi i postanawiam jednak na chwilę się położyć. Ustawiam budzik na 30 minut i pakuje się na łóżko, jednak pomimo zmęczenia sen nie przychodzi. Tętno przyspieszone jakoś nie mogę się wyciszyć do tego kolano zaczyna boleć. 30 minut mija szybko, a ja wciąż się wiercę. Znam ten stan, to zaciągnięty kredyt sen, teraz organizm już nie będzie się go domagał. Jak to z każdym kredytem przyjdzie mi za to zapłacić i to z dużymi odsetkami, ale to dopiero za kilka dni. Daję sobie jeszcze chwilkę i na trasę wychodzę ponownie 30 minut później. Przede mną naprawdę ostatnie podejście i ostatni trudny trawers na dodatek połączony z poszukiwaniem ścieżki - kolejne godziny mijają na walce na zboczu.    
Poranek trzeci, zbliżam się do wybrzeża, pozostało już tylko 18 km do mety. Trochę idę trochę truchtam, mijam pierwsze hotele, ludzi idących na plaże. San Agustin z boku wybiegają biegacze trasy najkrótszej. Cześć z nich spokojnie idzie, tylko nieliczni zauważyli że mój numer sie różni od ich, ale wiedzą co on oznacza. Gdy ich mijam truchtem słyszę oklaski. Mata jest moja, nie ma potrzeby już oszczędzać sił więc ostatnie 6 km pokonuje truchtem, a ostanie 200m na pełnym gazie. Po 74h 31minutach pokonuje trasę TRANS36° zajmując 20miesjce z 81 startujących zawodników
Chwytam zimne piwko, które jak zwykle na mecie smakuje jakoś inaczej, przepyszne szaszłyki i w towarzystwie Ani rozkładam się na trawce przy mecie w oczekiwaniu na Magdę Łączak zwyciężczyni trasy TGC128.
Mówią o nas wariaci, kosmici, czasami nie mówią nic bo nawet nie wiedzą że istniejemy. Gdy my ruszamy na trasę to część biegaczy tras krótszych jeszcze jest w podróży, gdy docieramy do mety niektórzy już wracają do domu. Jesteśmy zawodnikami tras najdłuższych, robimy to bo to kochamy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz