Pomysł wyjazdu na Ultraroztocze bynajmniej nie był mój, propozycję
podsunęła Ania. Z drugiej strony nawet nie musiała mnie namawiać, wystarczy że
w nazwie imprezy jest słowo ULTRA , reszta dzieje się już sama. Dla Ani trasa
30km, dla mnie 120km - zgłoszenie wysłane, kwatera zaklepana.
Gdy bieganie ultra staje się pasją. Gdy rzeczy z torby
wyciągasz tylko po to aby je wyprać i zapakować na koleiny bieg. Gdy tak
naprawdę cały czas jesteś tuż przed, w trakcie albo tuż po biegu. czasami
zdarzają się potknięcia. Kwaterę znalazłem jakieś 200m od startu........ tylko jak
się okazało dzień przed startem nie w tej miejscowości co trzeba. Józefów,
Zwierzyniec w sumie nie wiem jak to się stało, ale bez tragedii tyle że będzie
trzeba trochę wcześniej wstać. Ruszajmy więc.
3:30 rynek w Józefowie, uwagę od raz przykuwa bardzo fajna, podświetlona
fontanna przestawiająca kilka zwierząt. Pytanie kim jestem jakoś samo się tak
nasuwa. Orzeł ze mnie żaden, konie są szybkie - ja nie, ryś to z kot, a Kot na
tym biegu już jest ;-), Może głuszec??? Lis - one są przebiegłe ale to bardziej
by pasowało do biegu na orientację. Wilk - to samotne pokonywanie tras, ale wilk
bardziej pasuje do fotografów, którzy watahą przybyli na ten bieg aby rozpocząć
swoje łowy. Co tam pozostało? DZIK - mały, ale bojowy. No chyba........, że jestem
normalnie jeleniem, który zamiast spać stoi w środku nocy przy fontannie w
stadzie innych .........orłów :P.
4:00 ruszamy na naszą wycieczkę w asyście niebieskich
światełek, które odprowadzają nas do miejsca gdzie trasa wchodzi w las. Trasa
biegu znakomicie oznakowana, ścieżki szerokie i wygodne, ptaki przepięknie
śpiewają - pierwsze kilometry znikają bardzo szybko. Już od samego początku zapowiadało
się że to będzie bardzo szybka impreza - wyśmienita dla tych co lubią szybko
biegać i bić rekordy. Odcinek do pierwszego punktu odżywczego prowadził głównie lasami. Pierwszym małym urozmaiceniem było przekraczanie rzeczki Sopot, następnie przebiegamy przez stare wyrobisko, podmokłe łąki aby trafić w naprawdę fajnie widokowo miejsce czyli okolice rzeki Tanew.
Susiec 27km - mała przerwa na ciasteczko, i ruszam na kolejny etap, który teraz prowadzi głównie przez pola i łąki.
Na trasie w każdym newralgicznym miejscu (i nie tylko)
spotykam kartki ze strzałkami kierującymi w odpowiednim kierunku.....a na nich
jakiś dowcipniś nabazgrał markerem różne hasła. Czasami istotne, czasami wesołe
ogólnie mówiąc genialny w swojej prostocie pomysł, który bardzo mi się
spodobał. Miałem wrażenie jakby przez całą trasę towarzyszył mi pomysłodawca
trasy co chwila rzucając jakiś komentarz.
Krasnobród - 56km szybko wcinam zupkę i uciekam, miejsce nad
jeziorkiem było super, ale akurat pogoda lekko się popsuła i zaczęło średnio
przyjemnie wiać. Teraz trasa kieruje w miejsce nazwane Mordorem. Cóż to było?
Nareszcie jakiś wąwóz, a w zasadzie wąwozik. Nie za duży, nie zakrzaczony ogólnie
mówiąc całkiem przyjemny, taki w sam raz na spacerek. Lekko się uśmiechając
pomyślałem o miejscach jakie zwiedzamy w trakcie imprez na orientację. Jaką nazwę
by dostały :-)
81km Zwierzyniec - od tego punktu meta zbliża się coraz
bardziej, ale atrakcji nie ubywa. Na początek zabytkowy układ wodno-pałacowy, z
tego miejsc o 10:00 (z lekkim poślizgiem) wystartowała trasa 30km na początek obiegając
ponoć wszystkie okoliczne stawiki. Dalej drewnianymi pomostami obok stawów
ECHO, aby dotrze do urokliwego rezerwatu Bukowa Góra.
Wybiegając z rezerwatu na pola ujrzałem obrazek który przypomniał mi początek moich startów w 100km maratonach na orientację. Rok 2012, gdzieś na Roztoczu (okolice Batorza) postanowiłem, zamiast drogą na około, genialnie skrócić idąc w poprzek pola. Brodząc po kolana w śniegu co chwila trafiałem na granice pomiędzy poszczególnymi polami gdzie były zaspy po pas. Aby wejść na kolejne pole trzeba było się wczołgać po śniegu, gdy zaś się schodziło w dół trzeba było zrobić duży skok. Zbyt bliski skok kończył się długim wygrzebywaniem z zaspy. :-) Z daleka tak malowniczo wyglądają, za to z bliska mogą nieźle dać w dupę.
Wcinam zupkę na 99km i ruszam w kierunku mety. Ostatni
odcinek nadal pełen atrakcji, są leśne ścieżki wzdłuż rzeczki Sztum, są stare
wyrobiska, jest niewielka ale za to stroma górka i na koniec rundka honorowa
przez kamieniołom. Wszystko było by super.... gdyby nie mała rzecz która
popsuła mi humor na tym odcinku, ale o tym na końcu. Ostatecznie na metę wpadam
po 17h 11min, zegarek wskazuje 115km i 1500 D+. Na mecie na początek dostałem coś
do wypicia (ognistego), następnie pasem po dupie i na koniec medal. Pas z super
klamrą oczywiście też na pamiątkę.
Jak zawsze podziękowania dla fotografów - teraz możemy dzięki wam jeszcze raz wrócić na trasę wspomnieniami. Linki do galerii poniżej:
No dobra to teraz kilka słów do kolegów biegaczy z trasy krótkiej (może akurat przeczyta to ten/ci kogo to dotyczy). Na dystansie do 100km nie zauważyłem ani jednego opakowania po żelu, magnezie, batonie czy czymkolwiek innym co by sugerowało że biegły przede mną inne osoby. Za to od ostatniego punktu było tego zatrzęsienie :-(. W czym jest problem? Takie ciężkie są te puste opakowania? Boicie się że pobrudzicie sobie swoje super markowe plecaczki, pasy, ubrania? Stracicie cenne sekundy na chowaniu śmiecia w kieszeń? Po takim lesie chcecie biegać?
Pomyślcie, że za wami biegną inni, którym takie widoki może bardzo mocno popsuć humor. :-( Chyba że innych też macie w głębokim poważaniu. :-(